Słowo wstępu: III Narodowy Zlot harcerzy ZHR, był w zasadzie częścią naszego obozu 2004 nad jeziorem Łąkie koło Skępego. Tak to przynajmniej zorganizowaliśmy i ujęliśmy w planie pracy obozu.

28 lipca 2004

Zlot rozpoczął się 28 lipca w Warszawie, w Parku Skaryszewskim. O godzinie 12:00 dotarliśmy na miejsce Zlotu autokarem. Zastaliśmy tam prawie ukończone obozowisko. Zbudowane były urządzenia ogólno dostępne, choć trwała wciąż walka z płachtami na stołówce, które fruwały na silnym wietrze, jak skrzydła i pewne drobne prace wykończeniowe. Rozpoczęliśmy od udziału we Mszy Św.. Rozdzieliliśmy się na dwie grupy: ZZ i pozostała część Drużyny. Razem z ZZ-tem rozstawiliśmy namioty i pomogliśmy ukończyć budowę bramy w naszym podobozie (gnieździe mazowieckim). Po rozbiciu namiotów rozpoczęła się pierwsza, uznana jednak za "bardachę numer 1", gra terenowa, polegająca na zaliczeniu kilkunastu punktów w mieście i wykonywaniu na nich określonych zadań, typu dostać się na Plac Trzech Krzyży ze skrzyżowania Al. Jerozolimskich i Nowego Światu, spisać tekst z tablicy w kaplicy, wrócić do miejsca startu i zameldować zaliczenie zadania itp. Innym zadaniem było zaśpiewanie piosenki, której nie znał nawet sam przeszkodowy - no cóż, (z łac. - beati pauperes spiritu). Ponadto harcerze narzekali, że nie mogli znaleźć niektórych przeszkód (z łac. - errare humanum est), a ze swoich źródeł wiem, że po prostu zabrakło przeszkodowych i niektórych punktów w ogóle nie było. Zresztą tak samo, jak z obiadem, można powiedzieć, że był, ale go nie było, jak w filmie "Znikający punkt". Pomijając jednak "drobne" uchybienia gry, którą uznano za "mały niewypał", przeszliśmy do następnego punktu programu Zlotu - kolacji. Zaraz po wykwintnym posiłku (z ang. - no comment) rozpoczęło się ognisko, na którym ćwiczyliśmy powstańcze piosenki.

29 lipca 2004

Następnego dnia rano, zaraz po gimnastyce i myciu oraz replay- u z kolacji (czyli śniadanku), rozpoczęła się gra uznana za "bardachę numer II". Najpierw wybieraliśmy specjalizację zastępu: nurkowanie, strzelanie itp. Każda grupa miała oddzielne zadania związane z dokonanym wyborem. Nasz trasa biegła począwszy od miejsca obozowego, gdzie mieliśmy szkolenie z zakresu łączności i pomocy służbom porządkowym w naprawianiu stołówki (wciąż trwała walka z wiatrem), a zaraz po tym - odwiedziliśmy muzeum Wojska Polskiego, gdzie mieliśmy odpowiedzieć na pytania historyczno-wojskowe. Wreszcie udaliśmy się na zawody na strzelnicy na drugim końcu miasta. Po drodze miał być zorganizowany na którymś z punktów obiad, niektóre grupy zresztą go zjadły, a niektóre nie. Inna grupa z Szesnastki uczestniczyła w zajęciach z nurkowania (nawet niektórzy dostali dyplom: "Moje pierwsze nurkowanie").

Wieczorem w miasteczku zlotowym ci, którzy jeszcze nie jedli obiadu ustawili się w kolejce, ale zamiast podwójnej, należnej im porcji, dostali to, co wszyscy - kolację na ciepło, ale jednak małą w porównaniu do potrzeb wyczerpanych organizmów. I nawet tego nie dane im było zjeść. Na stołówkę wpadł jakiś harcerz i krzyknął, że mamy ubierać się w mundury, bo za chwilę miasteczko odwiedzi Prymas i trzeba go przywitać. Nie wiedzieliśmy kiedy ma się to stać, więc dalej spokojnie jedliśmy kolację udającą obiad. Za chwilę przyleciał oboźny i groźniej już zaczął nas wyganiać ze stołówki. Paru instruktorów zaprotestowało, tłumacząc, że ludzie mają prawo zjeść przynajmniej raz dziennie, ale to nie pomogło. Widząc bowiem, że nie bardzo można nas namówić na zwiększenie wydajności - zarządzono alarm mundurowy dla całego zlotu. No i doigraliśmy się, a przez nas wszyscy. Tak myśleliśmy, ale potem okazało się, że i tak w planie była zbiórka wszystkich uczestników zlotu. Tak czy inaczej, byliśmy gotowi w kilka minut i to naszą Drużynę wystawiono w szpalerze wzdłuż chodnika, kiedy przyjechał Prymas. Byliśmy więc pierwszymi harcerzami, których zobaczył (oprócz witających go instruktorów). Na komendę "Honory!" opuściliśmy proporczyki i przywitaliśmy honorowego gościa. Potem wreszcie pozwolono nam zjeść kolację i odpocząć. Odpoczynek podziałał jak lekarstwo. Zregenerowane siły pomogły w utrzymaniu ciała pionowo podczas ogniska.

HO Mikołaj Nowakowski

30 lipca 2004

Był to trzeci dzień Zlotu. Pogoda tego dnia, jak i przez cały zlot, była bardzo dobra. Dzień rozpoczął się od apelu, a następnie wyruszyliśmy (wszyscy harcerze ze zlotu) do kościoła św. Floriana na katechezę. Aby tam dotrzeć, musieliśmy iść kolumną, więc cały pas na ul. Targowej był zamknięty. Msza połączona z katechezą trwała dość długo, więc zdarzało się, że niektórzy przysypiali. Proporcowi musieli stać przez cała Mszę i często mdleli. Po wyjściu z kościoła dostaliśmy wreszcie śniadanie. Po posiłku odbyła się gra miejska. Cała gniazdo mazowieckie zostało podzielone na patrole. Ja znalazłem się w jednym patrolu z Markiem, Pawłem i Lewym. Dowodził nami hufcowy z Płocka - Andrzej. Gra odbywała się na Mokotowie. Dostaliśmy mapę z zaznaczonymi punktami i koperty. O danej godzinie trzeba było otworzyć odpowiednią kopertę, w której było napisane do jakiego punktu musimy się dostać. Wszystkie zadania były oczywiście związane z Powstaniem. Pierwszym zadaniem było przygotowanie plakatów z hasłami powstańczymi. Po ich namalowaniu mieliśmy 10 min. na dostanie się do punktu, w którym musieliśmy je rozwiesić. W trakcie ich wieszania zaatakował nas patrol niemiecki i kilku naszych oberwało (balonami z wodą), co spowodowało, że straciliśmy kilka punktów. Następnym zadaniem było zlokalizowanie i podłączenie telefonu niedaleko posterunku niemieckiego. Po wykonaniu tego zadania wróciliśmy na miejsce, z którego rozpoczynaliśmy grę i tam otrzymaliśmy kolejne zadanie, które było związane z opatrywaniem rannych. Nie mieliśmy z tym większego problemu, ponieważ było u nas w patrolu 3 ratowników HOPR. Kolejnym zadaniem było rozminowanie budynku, co polegało na znalezieniu 10 czarnych pudełek. Byliśmy już dość zmęczeni, ponieważ, aby dotrzeć z punktu do punktu, musieliśmy cały czas biegać. Jednak wiedzieliśmy, że musimy zaliczyć jeszcze dwa punkty. Na przedostatniej przeszkodzie musieliśmy wskoczyć do jadącej furgonetki i wykraść z niej ładunek, co poszło nam dość szybko. Naszym ostatnim zadaniem było pokonanie toru przeszkód w maskach przeciwgazowych i płaszczach OP-1. Było to chyba najbardziej wyczerpujące zadanie, ponieważ słońce grzało naprawdę mocno. Szczęśliwi, że ukończyliśmy już bieg udaliśmy się na punkt startowy, gdzie mieliśmy dostać obiad. Okazało się, że dziś serwują leczo (które nie wszystkim smakowało i nie było go zbyt wiele).

Następnym punktem naszego planu dnia było stawienie się na Plac Bankowy. Stamtąd przedefilowaliśmy kolumnie całego ZHR i StoHaru oraz ZHP pgk na Plac Powstańców Warszawy. Po drodze mijaliśmy Pomnik Nieznanego Żołnierza. Szesnastka prowadziła całą harcerską kolumnę . W takim szyku, śpiewając "Pałacyk Michla", weszliśmy na plac. Na miejscu odbył się koncert, który rozpoczynał wszystkie uroczystości upamiętniające Powstanie Warszawskie. Był on dobrze przygotowany, a na nas największe wrażenie zrobił pokaz efektów specjalnych przedstawiający pożar budynku. Po zakończeniu koncertu wszyscy udali się z powrotem do miasteczka zlotowego, aby się wyspać i nabrać sił.

HO Piotr Drzazga

31 lipca 2004

Tego dnia jak zwykle zostaliśmy brutalnie zerwani ze śpiworków o godzinie 7 rano i po tradycyjnym już powitaniu dnia i myciu poszliśmy na śniadanie, które jak zwykle nie zachwycało obfitością ani walorami smakowymi...

Po "posiłku" zabraliśmy się za sprzątanie naszego podobozu oraz porządki w namiotach (oj było co sprzątać...). Około godziny 11:00 zrobiliśmy cichą zbiórkę Drużyny i pod wodzą Buraka, z ręcznikami oraz kąpielówkami skrzętnie ukrytymi przed wzrokiem reszty harcerskiej braci, udaliśmy się do tramwaju w kierunku Centrum. Śródmieściu wsiedliśmy w inny, jadący w stronę Mokotowa i po kilkunastu minutach byliśmy już na Warszawiance. Oj, co to była za rozkosz! Ciepły prysznic, potem basenik, jacccccccuzzzzzzi i znowu cieplutki prysznic na zakończenie - tego nam było trzeba po trudach zlotu! Starannie umyci po wyjściu z basenu urządziliśmy zrzutkę na perfumy (dla wszystkich te same...) i po zakupach pod Rotundą byliśmy już "świeżutcy i pachnący".

Po powrocie do obozu zjedliśmy obiad, a potem uczestniczyliśmy w uroczystości składania przysięgi przez nowych funkcjonariuszy Straży Miejskiej. Pełniliśmy tam funkcję reprezentacyjnej drużyny ZHR i dostaliśmy nawet podziękowania w rozkazie komendanta Zlotu. Uroczystości rozpoczęte zostały Mszą Świętą odprawioną na terenie miasteczka zlotowego, na której płomienne kazanie wygłosił ks. Peszkowski. Potem udaliśmy się do podobozu, i po kolacji zostaliśmy wysłani na kolejną misję, czyli reprezentowanie ZHR na placu Krasińskich podczas przemówienia Prezydenta RP - jednak na miejscu okazało się, że drużynę reprezentacyjna stanowi już jakaś zbieranina ludzi, którzy akurat znajdowali się na stołówce, wiec krótko mówiąc - nie byliśmy potrzebni, więc udaliśmy się cichutko na miejsce zlotowe i czekaliśmy na powrót reszty.

Potem już tylko apel, modlitwa wieczorna i lulu... Nareszcie.

HO Krzysztof Pasternak

1 sierpnia

Po śniadaniu wszyscy pojechaliśmy pod Grób Nieznanego Żołnierza. Kłębiło się tam już sporo ludzi, choć do rozpoczęcia uroczystej zmiany wart pozostało dużo czasu. Staliśmy w Ogrodzie Saskim i czekaliśmy, aż słońce wzejdzie jeszcze wyżej, żeby nam się przyjemniej w upale stało na honorowym posterunku.

W końcu przyszedł czas na przemaszerowanie przed front Grobu i objęcie stosownych funkcji. Ja, wraz z Kubą Kurkiem i Maurycym Kiendzińskim, staliśmy w poczcie ze sztandarem Synów Pułku, a reszta Drużyny została na placu przed Grobem. Niedaleko naszego miejsca, w długim szeregu pocztów sztandarowych kombatantów, organizacji społecznych i innych, stali także Kaczor, Lech i Piotrek Drzazga ze sztandarem Szesnastki.

Żar się lał z nieba, wygłaszano uroczyste mowy, a my staliśmy w dwóch rzędach pocztów sztandarowych po prawej stronie placu. Między szeregami kursowali harcerze z wodą i dawali pić nawet tym, którzy niewzruszenie trzymali w rękach drzewce chorągwi i sztandarów. Uroczystość trwała około godziny, a zakończyła się składaniem wieńców i wiązanek oraz defiladą wojskowej orkiestry.

Myśleliśmy, że to już koniec, ale jednak byliśmy w błędzie. Zaraz po uroczystej odprawie wart udaliśmy się ze sztandarem Synów Pułku pod Pomnik Powstańców, gdzie znów wykonywaliśmy honorową posługę. W tym czasie Drużyna, powadzona przez nasz poczet sztandarowy, szła w długiej kolumnie harcerzy z ZHP poza Granicami Kraju (z Kanady, Stanów, Anglii, Białorusi, Ukrainy, Australii i Bóg wie jeszcze skąd) w kierunku Muzeum Powstania Warszawskiego. Na początku kolumny szli dobosze wybijający rytm marszu, niczym na paradach Pułaskiego lub innych, takich, jakie odbywają się w wielu miastach Ameryki. Nasza Drużyna jako chyba jedyne środowisko "sztandarowe" przyłączyła się do tego przemarszu. Szli Królewską i Grzybowską, aż do Muzeum na Przyokopowej.

Na dziedzińcu Muzeum odbyła się specjalna polowa Msza Św., w której wzięli udział harcerze i kombatanci. Znów w ruch poszły butelki z wodą, którymi niektórzy z trzymających sztandary polewali sobie nawet głowy - tak było gorąco.

Po Mszy Św. zaserwowano obiad. Zdążyliśmy na posiłek dojechać, zanim jeszcze zgłodniali skauci i harcerze z całego świata dorwali się do kotłów. Na szczęście spod Pomnika Powstania przywiózł nas do Muzeum jeden z kombatantów.

Po szybkim obiedzie ten sam miły kombatant porwał nas na kolejną służbę. Tym razem zawiózł nas na Powązki Wojskowe, gdzie staliśmy z tym samym sztandarem (Synów Pułku) w czasie capstrzyku o 17:00, w godzinie "W".

Po uroczystości na cmentarzu zostaliśmy zwolnieni ze służby ze sztandarem i mogliśmy z czystym sumieniem udać się drugi już tego dnia raz pod Pomnik Powstania na Plac Krasińskich. Tam ponownie spotkaliśmy Drużynę, która przygotowywała się do uroczystego apelu, część zaś z naszych harcerzy - do inscenizacji, która miła być prezentowana na ognisku. Ognisko, dla wszystkich harcerek i harcerzy oraz dla mieszkańców Warszawy, miało zapłonąć na płycie przed Pomnikiem, a więc w środku miasta!

I apel i ognisko zaczęło się ze sporym opóźnieniem. Wynikło ono z faktu późnego rozpoczęcia i zakończenia biegu maratońskiego ulicami Starówki. W końcu jednak odbył się apel, a po nim ognisko. Prowadził je harcmistrz przedstawiający kombatantów, a ci wygłaszali gawędy o swoich powstańczych losach. W przerwach między gawędami śpiewaliśmy powstańcze piosenki. Poza tym, ważną rolę odegrali nasi harcerze oraz przygotowywane przez nich w czasie obozu rekwizyty: panterki i atrapy broni. Uczestniczyli oni w kilku powstańczych scenkach, jak np. momencie wybuchu Powstania, ataku na ciężarówkę, wejściu do kanałów. Wokół nas stał tłum Warszawiaków i turystów i było to naprawdę niesamowite.

Po ognisku wróciliśmy do miasteczka zlotowego i wprost padaliśmy z nóg. Po apelu końcowym poszliśmy spać.

Nazajutrz odbył się jeszcze apel końcowy. W rozkazie dwukrotnie wymieniono naszą Drużynę i podziękowano za naszą pracę i służbę. Zlot był już za nami. Jednak niemal przez cały dzień musieliśmy pozostać w Parku Skaryszewskim, aby sprzątać po obozowisku. Co pewien czas lało jak z cebra, a my myśleliśmy już tylko o powrocie do domów.

ćw. Marek Marczak