Elitarna czwórka 16 Warszawskiej Drużyny Harcerzy, szkolona specjalistycznie w dziedzinie łączności, pokazała klasę na III Narodowym Zlocie Harcerzy ZHR.

Tych czterech wspaniałych: mł. Piotr Mierzyński (ps. "Miara"), wyw. Ignacy Sawicki (ps. "Isnaly Sawilhy"), mł. Michał Lenart (ps. "Leniu") i HO Mikołaj Nowakowski (ps. "MikiN"), nie dość, że brała czynnie udział w podtrzymywaniu łączności w czasie dwóch najcięższych dni na zlocie pod względem dostarczania informacji z różnych imprez zlotowych, to dodatkowo uczyła innych pseudo-łącznościowców obsługi radia CB. Pomijając fakt, że sami nabyliśmy te umiejętności w przeddzień służby i zapominając o tym, że nigdy w życiu z takim radiem nie mieliśmy do czynienia, nie mieliśmy większych problemów w obsłudze urządzeń nadawczo-odbiorczych oraz w komunikacji między sobą. A z tym bywał nie lada kłopot: wówczas, gdy ktoś przyciskał przycisk "PPT" służący do nadawania na wszystkie CB i blokował możliwość nadawania. Albo, gdy ktoś inny wciskał w tym samym czasie ten sam guzik, blokował całą sieć i nikt nic nie słyszał... nie słyszał... nie słyszał... (Halo! Czy mnie słychać?)
A zaczęło się tak.

Podczas gry 29 lipca 2004r. jednym z punktów, które nasza ekipa miała za zadanie zaliczyć, była łączność. Było to połączenie zajęć teoretycznych z niewielką częścią praktyczną. Po części teoretycznej spuchły nam mózgi, więc przeszliśmy do części praktycznej, tzn. dostaliśmy krótkofalówki typu "Alan" z minimum 40 funkcjami i kazano nam się skontaktować ze sobą na częstotliwości podanej przez prowadzącego. Początkowo musieliśmy się oswoić z nowym urządzeniem, ale po krótkim czasie zaczęliśmy łapać o co w tym wszystkim chodzi. Rozstawiliśmy się w różnych miejscach oddalonych od siebie ok. 50 do 100m. i nadawaliśmy, ale nic nie słyszeliśmy. Tu winną okazała się jedna z funkcji zmiany częstotliwości, która była włączona w jednej z krótkofalówek. Problemem było wyłączenie tej opcji. Innymi problemami był wspomniany przycisk "PPT" oraz jego nie udolne przyciskanie, które prowadziło do przerwań w trakcie nadawania.

Następnego dnia, 30 lipca 2004r. rano stawiliśmy się na odprawę łącznościowców. Tam dowiedzieliśmy się, na jakim sprzęcie będziemy działać (na szczęście były to te same "Alany", na których się uczyliśmy), wydano nam sprzęt + słuchawki douszne (wyglądaliśmy jak agenci BOR-u) i kazano czekać. Tego dnia miało nastąpić otwarcie muzeum Powstania Warszawskiego i tam nas skierowano do zapewnienia łączności we wszystkich sektorach tak, aby centrum dowodzenia miało "oko" (raczej "ucho") na to, co się dzieje na terenie muzeum. Byliśmy tam szczególnie potrzebni, gdyż wiele osób mdlało pod wpływem upału, a patrole HOPR-u nie zawsze wiedziały, gdzie potrzeba pomocy. Od wczesnych godzin rannych do wczesnego popołudnia staliśmy w pełnym słońcu, przekazując na bieżąco informacje o sytuacji. Raz wezwaliśmy ratowników z noszami do jednego z ministrantów, Dominika Kocia (zresztą z naszej Drużyny; dobrze jest mieć znajomości w łączności, nie wiadomo jak długo czekałby na wyspecjalizowaną pomoc, gdyby nie my). Ogólnie rzecz biorąc było spokojnie, nie brakowało wody, byliśmy jednak głodni, ale zaraz po zakończeniu imprezy zjedliśmy w warunkach miejskich (bo na pewno nie polowych) kurczaka (mniami) i udaliśmy się do Parku Skaryszewskiego na krótki pokaz łączności z wykorzystaniem silniejszych nadajników i przekaźników oraz na doskonalenie naszych umiejętności z zakresu łączności.

Kolejny dzień (1 sierpnia 2004r.) był już bardzo poważną służbą, nie było miejsca na rozkojarzenie, mieliśmy być bowiem cieniami najważniejszych osób na zlocie. Ignacy był tajniakiem oboźnego zlotu, Piotrek był cieniem szefa akcji ze strony SH (Stowarzyszenie Harcerskie), Michał był wolnym strzelcem, czyli był tam, gdzie był potrzebny - freelancer (chłopak się nalatał), ja natomiast byłem adiutantem komendanta zlotu. Miałem dwie radiostacje, które działały na wszystkich używanych częstotliwościach. Pierwszym punktem, na którym mieliśmy pełnić służbę był apel z udziałem Wojska Polskiego przy Grobie Nieznanego Żołnierza, koordynacja działań była tam kiepska, co chwila poszukiwano oboźnego, wypytywano w sprawie rozstawienia harcerzy wśród wojska, poszukiwani byli także komendanci innych środowisk, kapelani, służby porządkowe, a nawet ratownicy HOPR-u (bo przybył tylko jeden patrol). Jednym słowem - ścisk, a dwoma - ogromny ścisk. Po uroczystym apelu udaliśmy się na Mszę Św. do muzeum Powstania Warszawskiego, ale tym razem mieliśmy inne zadanie - pilnowaliśmy VIPów (dlatego była to dla nas chwila odpoczynku). Zaraz po Mszy udaliśmy się donośnym "tuptem na lewą" na plac Krasińskich, gdzie wieczorem odbyło się uroczyste ognisko III Narodowego Zlotu Harcerzy, w którym brali także udział zaproszeni goście i harcerze spoza Polski. Tu znów czekał nas ogrom pracy, w dodatku służby porządkowe nie radziły sobie z utrzymaniem porządku, ludzie łazili, gdzie chcieli, przeszkadzali w przygotowaniu scenek, ale nic tak nie namieszało, jak nasza wspaniała policja. Powiedzieli nam "grzecznie", że nie mamy prawa tu być, bo nie zgłosiliśmy ogniska, po wytłumaczeniu, że zgłaszaliśmy, przyczepili się znów, że zajmujemy bezprawnie część ulicy, hamując ruch i powodując korki (ja osobiście ich nie widziałem, ale policja ma przecież dobre oko). Kazali nam usunąć się z drogi, przy okazji wezwali prewencję (u licha, po co? przecież jesteśmy harcerzami! czy to już nic nie znaczy? - dla nich byliśmy po prostu jak chuligani). Aż tu nagle zbawienie - po krótkiej rozmowie pozwolili nam wejść i zająć jeden pas ruchu, he, he - myślicie, że to koniec? Nie! Przecież to nasza policja, po chwili znów kazali nam usunąć się z ulicy, tylko po to, by znów po paru minutach nas na nią wpuścić. Innym problemem było to, że byliśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo ludzi na tym odcinku drogi, a ludzie jak to ludzie - pchają się z dzieciakami na środek ulicy i nie patrzą, że droga nie została wyłączona z ruchu... Ech, w końcu doczekaliśmy się słów od naszych szefów: " Dziękuję za pomoc, możesz wracać". Co za wytchnienie. Była już 23:00, a my nie jedliśmy obiadu (znów). Zabraliśmy się więc do tramwaju i udaliśmy s do pobliskiego Kaczora McDonalda, stacjonującego w Smyku, gdzie zjedliśmy kolację.

Po powrocie zdaliśmy sprzęt i czekała nas niespodzianka. Co prawda byliśmy zmęczeni, ale zobaczyliśmy sprzęt do nadawania satelitarnego: laptop wyświetlał niezrozumiałe napisy i wydawał dziwne dźwięki. Pogadaliśmy trochę z kimś z drugiego końca Polski i udaliśmy się ku namiotom spać.

Podsumowując, łączność jest bardzo ciekawa, daje możliwości rozwoju, czasem jest zabawna, czasem poważna, a czasem nawet mrożąca krew w żyłach. Warto było się nauczyć obsługi profesjonalnych krótkofalówek pod okiem ludzi, którzy na tym się znają.

HO Mikołaj Nowakowski