Pewnie większość harcerzy Szesnastki nie wie, że 80 WDH jest drużyną, którą łączy z nami postać Tadeusza Lubańskiego, słynnego „Lulu", przedwojennego przybocznego 16 WDH i jednocześnie drużynowego i odnowiciela Osiemdziesiątki. Postanowiłem sprawdzić, czy szesnastkowy duch, z pewnością zaszczepiony przez „Lulu" Lubańskiego wciąż jeszcze żyje w 80 WDH. W tym celu wybrałem się na wyprawę w Karkonosze w towarzystwie harcerzy i harcerek z tej drużyny. Test wypadł pomyślnie, ale nie o tym chciałem opowiadać.

Wycieczka rozpoczęła się o godzinie 21.30 na Dworcu Wschodnim, skąd wyruszyliśmy pociągiem do Jeleniej Góry. Skład liczebny wycieczki wynosił zaledwie 3 chłopaków (w tym ja) oraz aż 7 dziewczyn (hurrra!!!). Około godziny 9.00 rano dnia następnego dojechaliśmy do Jeleniej Góry i przerzuciliśmy się busikiem do Karpacza. Stąd zaczęła się wreszcie nasza właściwa wędrówka. Pełni zapału i energii ruszyliśmy jednym z górskich szlaków do schroniska nieopodal Śnieżki

Po krótkim odpoczynku i rozgrzewającej herbatce (temperatura na górze była w miarę wysoka, ale wiatr po prostu urywał głowy) ruszyliśmy dalej, w stronę zachodnią. I tak około godziny 16.00 dotarliśmy do naszego "docelowego" schroniska o nazwie "Odrodzenie", gdzie zjedliśmy ciepłą obiado-kolację i odpoczęliśmy po trudach wędrówki. Wieczorkiem jeszcze tylko malutka kolacyjka i lulu... (tym razem nie Lubański), tj. spać!

Następnego dnia szło nam się o wiele lepiej, ponieważ byliśmy już "zaprawieni". Oczywiście - w bojach z przyrodą i nieprzyjaznym klimatem, a nie w jakikolwiek inny sposób (co też Ty sobie myślisz, Czytelniku?). Wyruszyliśmy ze schroniska około 9.00 rano i o mniej więcej 13.00 dotarliśmy do stacji telewizyjno-meteorologicznej "Śnieżne Kotły", gdzie solidnie odsapnęliśmy. Potem znowu wyczerpujący kawałek drogi i znowu postój, który po około 2 godzinach marszu urządziliśmy w schronisku „Pod Łabskim Szczytem". Był to jeden z najdłuższych odpoczynków w trakcie całej wyprawy: przez około godzinę wylegiwaliśmy się na trawce i opalaliśmy swoje szlachetne oblicza, przy okazji objadając się przygotowanymi na miejscu kanapkami z dżemem (przydają się dziewczyny na wyprawach w góry, oj, przydają).

Około godziny 17.00 dotarliśmy na Szrenicę, gdzie mieliśmy już "zabukowany" nocleg. I tak jak dnia poprzedniego, cieplutki obiadek, kąpiółka i do wyrek (w schroniskach spaliśmy średnio 10 godzin na dobę! To więcej niż w Warszawie...)

Dnia trzeciego i, niestety ostatniego, mieliśmy do pokonania najkrótszą trasę do Szklarskiej Poręby, lecz cały czas szliśmy z górki, co jest bardzo męczące dla kolan kogoś o tej pozycji społecznej (tzn. wzroście, chciałem powiedzieć), co ja. Około 11.00 doszliśmy do Szklarskiej, gdzie udaliśmy się do kościoła, a następnie na krótką wycieczkę lokalnym lasem dla zabicia czasu. Około 15.00 zjedliśmy (zimny niestety) obiad przy schronisku koło wodospadu "Szklarki", a potem przeszwarcowaliśmy się już bezpośrednio na stację kolejową, na której czekaliśmy do 19.30 na pociąg (parę godzin nieróbstwa, a wynudziliśmy się za cały miesiąc).

O godzinie 6.30 byliśmy już na Dworcu Centralnym. W Warszawie, niestety...

I wówczas się obudziłem!

Krzysztof Pasternak - szpieg w krainie Osiemdziesiątek