W tym roku postanowiliśmy jechać w sierpniu na obóz wędrowny, a nie na rowerowy. Na wakacyjną wędrówkę pojechali sami zapaleńcy turystyki górskiej: Lesław Kuczyński (komendant), Piotrek Drzazga (oboźny), Marek Marczak (kwatermistrz), Paweł Huras, Kuba Kurek, Daniel Karkowski, Michał Kalenik, Michał Strzelecki, Maurycy Kiendziński. Jak się później okazało, była to pierwsza przedpremierowa wyprawa reaktywowanego Klubu Turystyki Górskiej "Zawrat", działającego niegdyś w Drużynie. Ale zacznijmy od początku.

Dzień Pierwszy
20 sierpnia (Warszawa - Bielsko Biała)

Pierwszy dzień naszej wyprawy - zbiórka umówiona na godz. 20:00 przed informacją na Dworcu Wschodnim. Wszyscy uczestnicy wyprawy stawili się punktualnie, przybył też Kaczor z Lechem (Kaczor żeby przekazać dokumentację i pieniądze, a Lechu - żeby dopilnować, czy do dobrego pociągu wsiadamy). Około 21:00 podstawiono pociąg. Wszyscy wzięliśmy nasze "lekkie" plecaki i ruszyliśmy na peron. Szybko zapakowaliśmy się do dwóch przedziałów, a po kilku minutach ruszyliśmy. Wkrótce okazało się, że mamy miłe towarzystwo żołnierzy wracających do Bielska, którzy byli bardzo towarzyscy. Jeden nawet przegadał całą drogę z Lesławem (komandos, więc wytrzymał!).

Po wylądowaniu w Bielsku około godziny 2 nad ranem ruszyliśmy do wcześniej zarezerwowanego noclegu w PTSM-ie.

Dzień Drugi
21 sierpnia (Bielsko Biała - schronisko Kozia Góra - Kołowrót - przęłęcz Kołowrót - Szyndzielnia)

Pobudka po nieprzespanej nocy nastąpiła ok. godz. 9:00. Szybkie śniadanie, mycie, pakowanie i już jesteśmy gotowi do zwiedzania Bielska-Białej. Naszym przewodnikiem był Michał Strzelecki. Poprowadził nas na początek do zameczku na Starówce, gdzie znajduje się Muzeum Okręgowe. Obejrzeliśmy też pomnik Marcina Lutra i kościół protestancki. Potem rozdzieliliśmy się na dwie grupy, jedna poszła zwiedzić muzeum tkactwa, a druga Starówkę. Podczas szwendania się po mieście spotkaliśmy niezwykle ciekawą osobę przypominającą... Kaczora-hippisa, starego trampa, który przez 21 lat wędruje po górach. Już po kilku sekundach zorientowaliśmy się, że zbiera pieniądze na napój bogów, ambrozję, którą można kupić w każdym monopolowym i większości spożywczych.

Po objedzie w Telepizzy wszyscy najedzeni, prócz Dextera, który zamówił sobie skrzydełka z kurczaka (nie były to skrzydełka lecz malutkie pałeczki z malutkiego kurczaczka) ruszyliśmy w drogę. Szybki krokiem szliśmy przez miasto aż dotarliśmy na Błonia, gdzie zrobiliśmy z problemami zakupy (jak zwykle - faktura VAT). Wreszcie nastąpiło tak oczekiwane wejście w góry, a dokładniej na Kozią Górę. Piliśmy litrami Powerrade i słuchaliśmy wykładów Lesława na temat chodzenia po górach. Wdrapaliśmy się na szczyt, a stamtąd droga już w miarę po płaskim prowadziła na Szyndzielnię, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy nocleg.

Po wynegocjowaniu niskiej ceny za nocleg, a także po spożyciu kolacji i tak odprawieniu upragnionej kąpieli w ciepłej wodzie udaliśmy się na spoczynek, ale jeszcze do późna w nocy toczyły się dyskusje na różne tematy.

Dzień Trzeci
22 sierpnia (Szyndzielnia - Klimczok - schronisko Klimczok - niebieskim szlakiem do Szczyrku - niebieskim szlakiem na Skrzyczne)

Pobudka tradycyjnie około 9:00 i nie mniej tradycyjne rozpoczęcie dnia, czyli pakowanie, śniadanie, mycie, sprzątanie. Około 10:30 ruszamy w dalszą trasę. Nocowaliśmy pod samym grzbietem Szyndzielni, więc na powitanie musieliśmy kawałek podejść w górę. Szliśmy w bardzo gęstej mgle. Dopiero na zejściu do Szczyrku zaczęło się wypogadzać.

W Szczyrku zaplanowaliśmy obiad. Już siedzieliśmy w jakiejś jadłodajni, już każdy wiedział co ma zamówić, każdy wiedział też, że się naje, a tu nagle okazuje się, że komputer się popsuł i nie wydają faktur VAT. W złych humorach udaliśmy się do centrum, a tam po długich poszukiwaniach znaleźliśmy restaurację, gdzie coś zjedliśmy, lecz chyba nikt się nie najadł. Podczas przerwy obiadowej trwającej około dwóch godzin Marek (nasz kwatermistrz) ruszył w miasto, aby kupić produkty na kolację, ale znowu napotkał ten sam problem z wydawaniem faktur VAT. W końcu udało się jednak coś kupić. W tym czasie Maurycemu w restauracji chyba zaszkodziły placki ziemniaczane i zaczął wciągać pieprz nosem, co pozostawię to bez komentarza.

Ruszyliśmy w dalszą trasę idąc cały czas pod górę (zdobywaliśmy najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, Skrzyczne 1275 m. n. p. m.). Prowadziliśmy w marszu przeróżne rozmowy, a jak brakowało tematu, to się prosiło Lesława, a on nam coś opowiadał z dawnych lat.

Gdy w końcu w rozluźnionym szyku doszliśmy na górę, ujrzeliśmy piękne widoki Beskidu, a Lesław w dodatku stanął i pokazał nam całą trasę, jaką jeszcze mamy do pokonania. W schronisku załatwiliśmy sobie nocleg, ale w ramach oszczędności spaliśmy na podłodze. Po kolacji oglądaliśmy telewizję, a na dobranoc Piotrek opowiedział nam bajkę o złej i dobrej Małgosi. Ten nocleg i to schronisko chyba wszystkim najlepiej przypadło do gustu, sam nie wiem czemu.

Dzień Czwarty
23 sierpnia (Skrzyczne - Malinowska Skała - Biały Krzyż - żółtym szlakiem do Smrekowca - zielonym szlakiem do Wisły Malinki)

Dzisiejszy dzień zaczęliśmy chyba najwcześniej w czasie całej wyprawy, bo już około 8:00 rano. Zjedliśmy szybko śniadanko w głównej sali schroniska, posprzątaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Zapowiadał się ładna pogoda. Wdrapaliśmy się na szczyt Skrzycznego, skąd ujrzeliśmy piękną panoramę - tylko nad Żywcem unosiły się gęste chmury (Lesław stwierdził: "Piana na dwa palce"). Droga wiodła w "miarę" po prostym, niewiele było podejść, dopiero przy Malinowskiej Skale podłoże zaczęło się podnosić. Na samym szczycie była skałka, na którą wstyd było nie wejść, tak więc wszyscy od razu wspieli się na sam szczyt. W drodze na Biały Krzyż (przełęcz Salmopolska) zawadziliśmy o tajemniczą jaskinię, trochę ją spenetrowaliśmy, ale niestety nie dało się głęboko wejść, bo nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu. Na przełęczy zjedliśmy obiad i odpoczęliśmy troszeczkę, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Lesław, Daniel i Dexter wybili do przodu, a reszta, m. in. ja, poszła spokojnie robiąc sobie odpoczynki co jakiś czas. Właśnie na jednym z takich odpoczynków Kuba Kurek wpadł w szał bojowy i zaczął zrzucać ścięte drzewa leżące na szlaku z urwiska góry. Mądre to nie było, więc szybko go spacyfikowaliśmy. Piotrek opowiedział drugą bajkę, tym razem o królu, który szył dywany i o przebieraniu się w przebrania, ukrytej kryjówce itp. W końcu po kilku godzinach marszu dogoniliśmy czoło wyścigu (a raczej to oni poczekali na nas z godzinkę) i już razem zeszliśmy na dalekie przedmieścia Wisły. I tu popełniliśmy szkolny błąd, bo zamiast pójść asfaltem - poszyliśmy szlakiem i źle się to skończyło. W końcu, gdy ze szliśmy z powrotem do Wisły, a była to już Wisła Malinka, udaliśmy się na poszukiwanie noclegu. Tu należy dodać, że chcieliśmy zatrzymać się w Wiśle na trzy noce. W końcu Lesław załatwił nam nocleg w małych domkach (warunki całkiem, całkiem - ciepła woda, telewizja). Marek, ja, Daniel, Kurek i Michał poszyliśmy do sklepu po prowiant i przy okazji kupić kilka rzeczy na imprezę urodzinową Maurycego (obchodził dzisiaj 15-ste urodziny). Po umyciu się i zjedzeniu kolacji odbył się apel, na którym oficjalnie został powołany oboźny (Piotrek) i tzry zastępy (zastępowi: Maurcy K. Daniel K. i Paweł H.). Potem jeszcze była imprezka urodzinowa; uczciliśmy Maurycego wypijając za niego po kubku coca-coli. Do późnej nocy opowiadaliśmy sobie kawały, a najlepsze opowiadał Dexter.

Dzień Piąty
24 sierpnia (Wisła Malinka zielonym szlakiem do jeziora Czermiańskiego - niebieskim szlakiem na Baranią Górę- schronisko PTTK Przysłop - czerwonym a potem czarnym szlakiem do jeziora Czermiańskiego - Wisła Malinka)

Dzień zaczęliśmy o normalnej porze. Dzisiaj czekało na nas ciężkie wyzwanie: Barania Góra. Po stałym rytuale początku dnia (mycie, śniadanko itd., ale bez pakowania, bo szliśmy bez większego obciążenia, mając tylko drobne rzeczy, które wrzuciliśmy do plecaków) około 10:00 byliśmy gotów do drogi. Na początek przeszliśmy spory dystans asfaltem. Potem wbiliśmy się na właściwy szlak. I tu zaczęło się podejście. Co jakiś czas organizowaliśmy odpoczynki. Na jednym z nich Kurek z Markiem i Maurycym zaczęli budować tamę na Wiśle. Ale budowniczowie byli z nich słabi, więc szybko się poddali. Dalsza trasa wiodła około 200 m w górę, a potem był kolejny postój, tym razem nad pięknym wodospadem, gdzie cyknęliśmy sobie parę fotek. Na następny odcinek tym razem ja z Piotrkiem i Kurkiem wybiliśmy mocno do przodu śpiewając różne piękne piosenki. Nawiązaliśmy też znajomość z pewną turystką i jej psem Lakim. Na szczycie wszyscy się spotkaliśmy i weszliśmy na wieżę widokową.

Kolejny fragment trasy zaprowadził nas do schroniska na Baraniej Górze, gdzie zjedliśmy obiadek. No a potem już tylko zejście na dół do Wisły. Szliśmy dosyć długo rozmawiając na różne tematy np. "Barnej", "Noga" itp. Lesio z Danielem i Dexem doszli znacznie wcześniej do nas. Ale my słuchaliśmy rady Lesława i szliśmy spokojnym tempem podziwiając piękne górskie widoki.

Dzień Szósty
25 sierpnia (Wisła Malinka - Wisła Centrum - Wisła Malinka)

Ten dzień był dniem odpoczynku, a zarazem ostatnim spędzonym w Wiśle. Według ustaleń każdy spał ile chciał. Kiedy wszyscy się już obudzili i zjedli śniadanie, powoli zaczęliśmy się szykować do wyjścia do Wisły, którą mieliśmy zwiedzać. Przewodnik oprowadził nas po muzeum regionalnym, gdzie obejrzeliśmy jak kiedyś mieszkali górale. Później Lesław zaprowadził nas do miejsca, gdzie stało dawne schronisko z Baraniej Góry. Po czym ogłoszono czas wolny. Jako że byliśmy głodni - ruszyliśmy do pizzerii, która znajdowała się niedaleko byłego schroniska. Zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy na dworzec autobusowy, z którego za chwilę odjechać miał nasz autobus. Oczywiście - nie zdążyliśmy i musieliśmy poczekać następna godzinę na następny.

Po powrocie na kwaterę zjedliśmy drugi tego dnia obiad przygotowany przez gospodynię. Po obiedzie rozegraliśmy turniej w ping-ponga i w siatkówkę.

A potem jeszcze zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Cięzki dzień - tyle żarcia i prawie żadnego ruchu.

Dzień Siódmy
26 sierpnia (Wisła Malinka - Kubalonka - czerwonym szlakiem na Kiczory - Wielki Stożek - Mały Stożek - Soszów - przełęcz Beskidek)

Jednak spaliśmy dłużej, niż to ustawa przewiduje. Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i po uprzątnięciu domków byliśmy gotowi do wyjścia. Pożegnaliśmy się z gospodarzami i wtedy okazało się, że laska skautowa Dextera, z którą nie rozstawał się od Warszawy, gdzieś się zgubiła. Oczywiście zarządzono poszukiwania na wielką skalę. W niedługim czasie laga znalazła się porzucona przez właściciela w trawie.

W końcu udało się nam wyruszyć. Jako że byliśmy wypoczęci szło się nam bardzo dobrze. Do przełęczy Kubalonka dotarliśmy w takim czasie, jaki szacował Lesław. Przyspieszyliśmy więc i w Istebnej byliśmy nawet przed czasem. Niestety - nasze szczęście się skończyło, bo zaczął padać deszcz. Ubraliśmy się szybko w coś przeciwdeszczowego i szliśmy dalej. Jednym z celów tego dnia był Stożek (wraz z obiadem w tamtejszym schronisku). Obiad był jak do tej pory najlepszy w trakcie całej wędrówki. Najedzeni do syta przeczekaliśmy deszcz, który znowu się rozpadał. Kiedy trochę zelżał, ruszyliśmy do drugiego celu tego dnia: przełęczy Beskidek. Niestety nadal padało. Podczas marszu rozmawialiśmy o nowym interesie i pewnym spray-u firmy Serafin i spółka. Doszliśmy do wielu ważnych wniosków.

Do schroniska dotarliśmy przemoczeni i o zmierzchu. Mimo, że w schronisku nie było wody, nie marudziliśmy. Zmęczeni zajęliśmy pokoje i tuż przed snem zebraliśmy się, żeby przedyskutować sprawę nauki i studiów. Później wszyscy bardzo szybko usnęli.

Dzień Ósmy
27 sierpnia (przełęcz Beskidek - Czantoria - czerwonym szlakiem do Ustronia - czerwonym szlakiem na Równicę)

Pobudka była zaplanowana na godzinę 8:00. Jak zwykle, trochę zaspaliśmy. Zaraz po otworzeniu oczu ukazał się nam dobijający widok: padał deszcz. Zjedliśmy śniadanie złożone z zupek instant i kanapek z masłem. Kiedy przyszedł czas, aby wyjść ze schroniska, ku naszej radości deszcze przestał padać. Mimo wszystko założyliśmy kurtki przeciwdeszczowe na plecaki i ruszyliśmy. Przed nami był ostatni szczyt podczas tegorocznej wakacyjnej wędrówki: Czantoria. Podczas mozolnej wspinaczki rozmawialiśmy o wielu sprawach, lecz najczęściej podejmowanym tematem był "Zawrat", który chcieliśmy reaktywować. Kiedy osiągnęliśmy szczyt skorzystaliśmy z okazji i kupiliśmy batoniki z Czech oraz coca-colę. Ci mniej rozważni kupili zachwalane przez Kubę K. "Koffole". Dobrze zaopatrzeni zaczęliśmy schodzić do Ustronia. W Ustroniu zrobiliśmy postój, podczas którego zjedliśmy najlepszy obiad na obozie (a więc Stożek spadł na drugie miejsce), a Lesław pojechał do Wisły i zweryfikował odznaki WOT.

Dalej nasza trasa prowadziła do schroniska na Równicy. Był to już ostatni szczyt do zdobycia, a zarazem ostatni nocleg w górach. Podejście chwilami było strome, ale daliśmy sobie radę. W końcu pokonywaliśmy już nie raz i to gorsze podejścia. Niedaleko schroniska znaleźliśmy restaurację "Pod czarcim kopytem". W środku panował nieco mroczny klimat. Kiedy wszyscy już obejrzeli lokal, ruszyliśmy do schroniska. W schronisku załatwiliśmy nocleg, obejrzeliśmy jak Robert Korzeniowski wygrywa w Atenach i poszliśmy zwiedzać okolice. Obejrzeliśmy kolejną restaurację (ta nam się nieco mniej podobała, ale także miała swój klimat). Wracając do kwatery kupiliśmy jeszcze prezent dla naszego drużynowego, który w następny weekend organizował urodzinowy spływ Pilicą. Wybór był oczywisty - padło na dzwonki które "BuPa" zbiera (ma ich strasznie dużo). Później wróciliśmy do schroniska i zjedliśmy kolację. Jako że była jeszcze wczesna godzina, postanowiliśmy w kilka osób udać się do lokalu "Pod czarcim kopytem". Przez cały obóz mieliśmy chęć zagrać w "Wampira Maskaradę" i teraz nadarzyła się ku temu świetna okazja oraz miejsce. Weszliśmy do restauracji i każdy zamówił sok. Po chwili rozpocząłem.

Graliśmy około dwóch i pół godziny. Klimat był wspaniały, otaczały nas kamienne ściany, paliły się świece, a w tle było słuchać "Gotyk". Wróciliśmy do schroniska i graliśmy do późna. W końcu poszliśmy się umyć, a później spać.

Dzień Dziewiąty
28 sierpnia (Równica - Górki Małe - Górki Wielkie - Grodziec - Świętoszówka -Jaworze -przedmieścia Bielska-Białej - Dworzec Główny - Warszawa Dworzec Centralny)

I tak oto nastał ostatni dzień obozu. Wstaliśmy tym razem w miarę sprawnie, zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się. Przed południem mieliśmy zwiedzić "Park leśnych niespodzianek". Kierownik schroniska okazał się bardzo uprzejmy i pozwolił zostawić nam plecaki na czas, kiedy będziemy w Ustroniu oraz pokazał dogodny skrót. Korzystając z niego zeszliśmy do Ustronia. Myśleliśmy, że park okaże się zwykłym zoo, jakże się jednak myliliśmy. Zamiast planowanych 20 minut spędziliśmy w nim ponad 2 godziny. Zwierzęta w parku chodziły po bardzo dużych wybiegach, które nie były, jak to zwykle bywa, klatkami, tylko ogrodzonymi częściami lasu. Najbardziej podobały nam się ptaki drapieżne, małe dziki oraz plac zabaw. W tych miejscach spędziliśmy najwięcej czasu. Zjedliśmy obiad w naleśnikarni i niestety trzeba było wracać. I tym razem miejscowi górale okazali się bardzo mili i pomocni. Pokazali nam szybszą drogę do schroniska. Odebraliśmy plecaki i pożegnaliśmy się. Jak się okazało wcale nie byliśmy na samym szczycie Równicy, który znajdował się nieco wyżej. Zdobyliśmy go ostatecznie i zaczęliśmy schodzić z gór.

Następnym punktem programu były Górki Wielkie i Skoczów. W Skoczowie Maurycy opowiedział nam, co ciekawego znajduje się w miasteczku. Lesław rzucił propozycję, żeby obejrzeć przedwojenną szkołę instruktorów ZHP, prowadzoną przez hm. Aleksandra Kamińskiego. Grupa chętnych ruszyła do szkoły, a reszta została w cukierni. Po dotarciu do szkoły zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do cukierni. Kiedy mieliśmy już wychodzić, do Lesława podeszła pani z cukierni i powiedziała, że mają dla nas ciasto i jeśli go nie zjemy, to się zmarnuje. Co, biedni, mieliśmy robić?? Zjedliśmy wszystko ostatkiem sił, a niektórzy twierdzili ze po raz pierwszy wmusza się w nich słodycze. Pożegnaliśmy się i w szybkim tempie dotarliśmy do przystanku. Ku naszemu przerażeniu ostatni PKS odjechał kilka minut wcześniej. Po chwili zastanowienia ruszyliśmy w stronę Bielska-Białej, mając nadzieję na załapanie się na jakiś następny autobus. Niestety, im bliżej Bielska dochodziliśmy, tym bardziej prawdopodobne stawało się to, że będziemy musieli dojść do samego dworca. Dopiero w Bielsku udało nam się znaleźć transport. Do dworca dojechaliśmy autobusem, który dowoził ludzi do klubu "Silver". Po zakupieniu biletów zapragnęliśmy coś zjeść. Okazało się, że nawet w samym centrum Bielska nie możemy dostać faktury. Dopiero po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że jest pewien bar, gdzie może będę mogli wystawić fakturę. Nie można powiedzieć, że się tam najedliśmy, ale przynajmniej nie mieliśmy pustych żołądków. W końcu wróciliśmy na dworzec i weszliśmy na peron. Tuż przed planowanym przyjazdem pociągu okazało się, że będzie on opóźniony o 20 minut. Po 20 minutach rzeczywiście pojawił się pociąg. Zajęliśmy więc miejsca i po chwili już spaliśmy.

Wczesnym rankiem dojechaliśmy do Warszawy i po szybkim pożegnaniu rozeszliśmy się do domów. Obóz wędrowny został zakończony.

Spisane przez ćw. Pawła Hurasa (wstęp, dni od 1 do 5, trasy) i ćw. Daniela Karkowskiego (dni 6-9).