W niedzielę, 31 października 2004 r., o godzinie ósmej z minutami, spotkaliśmy się pod szkołą. Było nas niewielu, ale wystarczyło, żeby wykonać zadanie a i przy okazji dobrze się bawić na wycieczce.

Poczekaliśmy jeszcze chwilkę i ruszyliśmy pod moim dowództwem ku dworcowi WKD. Umówiłem się z Piotrkiem Drzazgą tak, że będzie on czekał na stacji Otrębusy. Po chwili byliśmy już na peronie i spokojnie czekaliśmy na pociąg. Oczywiście, jak to bywa ostatnio w Szesnastce, znalazło się dwóch delikwentów bez legitymacji i dlatego natychmiast, gdy się o tym dowiedziałem - wysłałem ich po nie do domu. Minął kwadrans i wkrótce wszyscy siedzieliśmy już wygodnie w pociągu. Minęliśmy Warszawę Zachodnią, Redutę Ordona, Tworki i parę innych miejscowości o znajomo brzmiących nazwach, aż w końcu wysiedliśmy na stacji Otrębusy, na której czekał już Piotrek w pełnym umundurowaniu. Byliśmy już wszyscy, czyli Piotrek, Michał, drugi Piotrek z mojego zastępu, Boguś, Paweł, Adam i ja, Levy. Poszliśmy żółtym szlakiem, który prowadził przez cudowny, pokryty grubą warstwą liści las.

W pewnej chwili doszliśmy do ośrodka zespołu pieśni i tańca "Mazowsza", który był ogrodzony podwójnym drutem kolczastym. Przez dłuższy czas zastanawialiśmy się po co tak dużo tego drutu, ale cóż - nie chcieliśmy wiedzieć, dlatego czym prędzej oddaliliśmy się. Doszliśmy do miejsca, gdzie można było trochę się rozerwać i pobawić. Tak też zrobiliśmy. Najpierw pograliśmy w "Dwa proporce", potem w "Granat". Nie zabrakło też "Słonia", który jednak wyszedł jakiś mizerny.

Po kilku wyczerpujących grach ruszyliśmy dalej. Wyszliśmy na ulice Podkowy Leśnej, a następnie szliśmy przez wielki park i drogą prowadząca do Milanówka. Zaszliśmy do Stawiska, aby odwiedzić muzeum Iwaszkiewicza. Sporo czasu zabrało zwiedzanie muzeum, ale główny cel wycieczki ciągle na nas czekał. Teraz więc, wzdłuż torów przez stację Polesie, a potem długo przez pola i pola, w końcu doszliśmy do Milanówka.

Przy stacji PKP zrobiliśmy przerwę na zakupy w sklepie, a potem szybkim krokiem udaliśmy się na cmentarz, do mogiły współzałożyciela Drużyny, Śp. Jerzego Wądołkowskiego. Na cmentarzu było pełno ludzi, stali i harcerze z kwiatami oraz zniczami, ale my nie mieliśmy czasu na pogaduszki. Zaczęliśmy szukać grobu Jurka. Oczywiście moja niezawodna orientacja i pamięć pomogły w znalezieniu mogiły. Spotkaliśmy przy niej rodzinę Jerzego. Daliśmy wówczas Piotrkowi pole do popisu, który miał przy sobie cały zestaw do oczyszczania nagrobków, czyli szmatę, wodę i szczotę. Pięknie wysprzątaliśmy pomnik, zapaliliśmy znicz, a następnie oddaliśmy hołd szczątkom, pożegnaliśmy się i odtrąbiliśmy odwrót. Zostało nam mało czasu, więc zaczęliśmy biec. Jako pierwszy dobiegłem do pociągu, który jeszcze stał na stacji i dowiedziałem się od maszynisty, że kolejka rusza dopiero za 10 minut. Reszta ludzi była jeszcze daleko. Zastanawiałem się, czy zdążą i wpadłem na pomysł jak ich zmotywować do szybszego marszu. Podbiegłem więc do nich i oznajmiłem, że kolejka rusza za minutę, a oni na te słowa popędzili jak rakiety. W kolejce siedzieliśmy wygodnie, ale cali zmordowani i ociekający potem. W końcu ruszyliśmy. Piotr wysiadł w Podkowie, a my na stacji Ochota. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy każdy do swojego, cieplutkiego domku.

wyw. Michał Lewandowski