13 - 15 maja 2005 r.

W piątek, trzynastego (co za dzień!) spotkaliśmy się na Placu Narutowicza, aby wybrać się na zlot naszego hufca w Zimnych Dołach koło Zalesia Górnego. Osobom, które są w Drużynie od jakiegoś czasu Zimne Doły kojarzą się co najmniej pozytywnie. To właśnie tam zaczęła się nasza przygoda w trakcie akcji poborowych, a potem było to miejsce naszego sukcesu na Zlocie Św. Jerzego we wrześniu 2004 roku, na którym zdobyliśmy miano najlepszej drużyny chorągwi i Włócznię Św. Jerzego. Tym razem Zalesie Górne znów okazało się dla nas szczęśliwe.

Z Placu Narutowicza ruszyliśmy na dworzec Warszawa Ochota, gdzie część chłopaków poszła po namioty przywiezione przez Lecha i Kaczora, a zwiad kwatermistrzowski kupił bilety. Było nas łącznie szesnastu! Cóż za piękna liczba! Dowodził Krzysiek Pasternak, przyboczny. Po krótkim oczekiwaniu weszliśmy do zatłoczonego pociągu, którym jechaliśmy dobre 40 minut. Wysiedliśmy na stacji Zalesie Górne, gdzie Krzysiek przeprowadził zbiórkę. Ruszyliśmy na miejsce obozowiska w eleganckim szyku dwójkowym, krzepko laski dzierżąc w dłoniach. Po drodze mijaliśmy znane nam miejsca, delektując się widokami zalesiańskiego bajora.

Po dotarciu na miejsce nasz Wódz wydał rozkaz natychmiastowego rozbicia namiotów. Jak rzekł, tak zrobiliśmy. Dalszą część dnia spędziliśmy jedząc i wesoło gwarząc o stricte turniejowych rzeczach. Przez dłuższy czas byliśmy jedynymi harcerzami w promieniu kilometra, ale w końcu dołączyła reszta hufca (łącznie z nami było ponad 60 osób).

 

 

 

 

Zlot rozpoczął się ogniskiem, które prowadził były hufcowy Robert Kowali, którego nazwaliśmy "Przemiłym Druhem w Komży i z Piłką u Nogi". Powiedział bardzo ciekawą gawędę o Papieżu i jego życiu, była to bowiem 24 rocznica zamachu na Jana Pawła II. Szczególnie ciekawe były szczegóły zamachu.

Noc przebiegłą spokojnie. Odbyliśmy dwuosobowe warty i zastanawialiśmy się nad tym, czy uda nam się obronić tytuł najlepszej drużyny hufca. W nocy Kaczor, Lesław i Lech przywieźli zaopatrzenie do kuchni zlotowej, dzięki czemu na śniadanie mogliśmy wypić ciepłą herbatę, bo noc była dość zimna (jak to na Zimnych Dołach).

Poooooobudka! Tak obudzono nas o 7:30 w przepiękny sobotni poranek. Szybko wybiegliśmy z namiotów i pognaliśmy na rozgrzewkę myśląc, że inne drużyny np. 123 nie spóźnią się. Umyliśmy się jako pierwsi (do końca zlotu była to rutyna: Szesnastka zawsze była punktualna i czekała na resztę), a po zabawnej rozgrzewce udaliśmy się na śniadanie. Mieliśmy "skandalicznie" mało czasu (bo tylko 1,5 godziny) na przygotowanie się do apelu, ale jakoś nam się udało.

Po apelu zastępowi otrzymali mapy terenu i instrukcje gry. Gra była bardzo ciekawa, na rożnych przeszkodach byliśmy przepytywani z wiedzy o życiu Papieża, o jego zainteresowania i rozliczne talenty oraz inne związane z Nim kwestie (kajakarstwo, podchodzenie, wiersze, miejsca kultu maryjnego w Polsce). Po tej grze, która z pewnych względów była dosyć wyczerpująca, zjedliśmy obiadek w postaci zupy typu żur i rozklejających się parówek i czekaliśmy w stanie spoczynku na dalszy rozwój wydarzeń.

Zbiórką poobiednią zaczęła się kolejna tego dnia gra, tym razem sprawnościowo-umiejętnościowa. Pierwszą konkurencją był bieg z żerdką. Zwyciężyły w niej nasze "Szopy", a drugie miejsce zajęły "Bobry". Był to wspaniały początek rywalizacji. Następna konkurencja polegała na gotowaniu czegoś, co organizatorzy nazwali H2O, a co wyglądało, jak zwykła woda. Liczył się czas. I znowu Szesnastka znalazła się w czołówce (tym razem jednak nie nasz Morduch Hajcunga tego dokonał). Zadowoleni nie spodziewaliśmy się tego, co nas czekało na następnych przeszkodach. Najpierw było więc rąbanie żerdki na czas (olśniewający występ Lewego!, któremu zajęło to zaledwie 0,00000000000001 sekundy), a później przeciąganie liny i sztafeta. Ostatnią konkurencją była nasza ulubiona naparzanka na opaski zastępami. Wszystkie zastępy Szesnastki doszły do ćwierćfinału, a "Szopy" nawet do finału, w którym po bardzo ładnej walce z "Wilkami" z 270 WDH nieznacznie przegrali. Bonusową konkurencją było wykonanie z darów lasu ozdoby lub przedmiotu użytkowego. Niektóre zastępy, nauczone przez drużynowego Buraka, wykonywały aniołki lub krzyże, a inne lalki i maszyny do tresury. Później czekała nas jeszcze tylko kolacja i wreszcie można iść spać.

 

 

 

 

Nie wszyscy jednak spali: ZZ uradowany nagłym przybyciem Buraka, nie mógł zasnąć - rozmawialiśmy o spływie i o pracy w zastępach, a także podsumowaliśmy ten zlot.

Ale cóż to? Alarm nocny! Teraz kolej na grę nocną. Rzuciliśmy się do boju, ale okazało się, że znów trzeba czekać na druhów z...... No właśnie, nieważne. Grę oczywiście wygrali nasi chłopcy, z wyjątkiem dwóch parszywców, którzy podstępem zdezerterowali (przez skromność nie wspomnę, że byłem to m.in. ja).

W niedzielę wstaliśmy rano, pobiegaliśmy i spakowaliśmy się, czekając na upragniony apel końcowy, na którym miały zostać ogłoszone wyniki zlotu. Na apelu dowiedzieliśmy się, że pierwsze 3 miejsca w klasyfikacji zastępów zajęła Szesnastka: pierwsze miejsce "Szopy", drugie "Bobry", a trzecie "Żubry". W klasyfikacji drużyn bezsprzecznie wygraliśmy, co potwierdziły słowa Druha Hufcowego, który mówił o tym, że Szesnastka powinna być wzorem dla wszystkich i że jesteśmy przykładem wspanialej drużyny (ależ nie trzeba, nie trzeba, dziękujemy).

Po tych wydarzeniach przeszliśmy do Zalesia, gdzie odbyła się Msza Święta. A potem - wróciliśmy grzecznie do domów.

wyw. Maurycy Kiendziński