23 - 24 czerwca 2005 r.

16 WDH jako "Drużyna Rzeczypospolej" została zaproszona przez Naczelnika Harcerzy na uroczystości związane z otwarciem cmentarza Obrońców Lwowa, zwanego Cmentarzem Orląt Lwowskich. Po bardzo szybkiej mobilizacji (mieliśmy mało czasu na zorganizowanie delegacji) na liście wyjazdowej znalazło się 21 osób. Niestety, cała Drużyna nie mogła pojechać, ponieważ przyznano nam jedynie 20 nieodpłatnych miejsc w autokarze.

Wyjazd zaplanowano na czwartek na godzinę 6:00 rano, lecz my spotkaliśmy się dzień wcześniej w celu sprawdzenia umundurowania i przećwiczenia musztry. O ile to pierwsze było na wysokim poziomie to musztra po długiej zimowej przerwie wychodziła cienko. Na szczęście w miarę prowadzonych ćwiczeń poziom szybko się poprawił.

 

 

 

 

Zbiórka wyjazdowa na Placu. Narutowicza odbyła się już o 5:00, a stamtąd przemieściliśmy się najszybciej jak się dało na Plac Bankowy. Na miejsce odjazdu autokarów dotarły także harcerki z 5 ŁDH, 29 ŁDH oraz dwie harcerki z 72 ŁDH. Z tymi drużynami mieliśmy reprezentować ZHR. Okazało się, że mamy przyjemność jechać do Lwowa z mocnymi drużynami żeńskimi, 5-tka i 29-tka były drużynami "Złotej Koniczynki" (odpowiednik "Drużyny Puszczańskiej" w Organizacji Harcerzy). Na zbiórkę przybył też Krzysiek Sikora z 249 WDH oraz Edward Ciosek z 324 WDW (niezastąpiony znawca regulaminów oraz przewodnik po Lwowie). Szybko zapakowaliśmy się do autokaru i wyruszyliśmy. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze czteroosobową reprezentację z Krakowa. Komendantem naszego autokaru został oczywiście Burak.

Droga przebiegała w miarę spokojnie, dziewczyny grały na gitarach, niektórzy spali, inni dyskutowali, zwłaszcza z Edkiem, prawdziwym specem od regulaminów ZHR. Przy okazji dowiedzieliśmy się, ile punktów łamiemy w musztrze czy umundurowaniu. Były to przyjemne rozmowy, ale przeżyliśmy głównie dzięki dwóm postojom. I tak dotarliśmy do granicy.

Odprawa poszła nawet sprawnie, bo trwała tylko 40 minut. Obyło się bez wychodzenia z autokaru i przeszukiwaniu rzeczy. No, w końcu jechaliśmy autokarem VIP-ów z przepustką z samego BOR-u. Z granicy od razu pojechaliśmy do Lwowa, gdzie zatrzymaliśmy się przy jakimś "bazarku". Burak i Krzysiek Sikora poszli na poszukiwania miejsca, w którym moglibyśmy zjeść obiad. Reszta natomiast udała się na rekonesans, czyli, żeby przejrzeć stragany, na których naprawdę można było znaleźć wiele fajnych rzeczy i to całkiem niedrogo.

 

 

 

 

Obiadu nigdzie nie udało się załatwić. Dlatego zostaliśmy zmuszeni do udania się do McDonaldsa. Przez Lwów przeszliśmy w zwartym szyku, ściągając na siebie wiele ciekawskich oczu. Obiad, jak to obiad - Big Mac z frytkami i babeczką. Po posiłku powróciliśmy do autokaru, robiąc od czasu do czasu pamiątkowe fotografie (np. pod Operą Lwowską na dawnych Wałach Hetmańskich).

Pod autokar wróciliśmy jedynie po to, aby Burak ogłosił czas wolny w drużynach. Na początek Szesnastka udała się raz jeszcze pod budynek opery, a potem pod pomnik Adama Mickiewicza, gdzie spędziliśmy trochę czasu obserwująca życie miasta, a zwłaszcza pomarańczowy autobus linii 73, który jeździł bardzo często (czyżby w kółko???). Przy okazji sporo osób robiło sobie z nami zdjęcia. Burak i Krzysiek rozstali się z nami i udali się na odprawę służb na Cmentarzu Orląt.

Po czasie wolnym my także przemieściliśmy się pod cmentarz, gdzie mieliśmy rozstawić znicze. Okazało się jednak, że ta praca została wykonana przez kogoś innego, więc tylko poprzestawialiśmy kilka paczek ze zniczami. W obie strony, od autokaru na cmentarz, ćwiczyliśmy chodzenie "w nogę", co wreszcie zaczęło nam przynosić jakieś rezultaty. Spod cmentarza przeszliśmy zatem pod polską szkołę nr 24, gdzie mieliśmy załatwiony nocleg.

 

 

 

 

Rozpakowaliśmy się i zainstalowaliśmy w gmachu szkolnym, a potem ustaliśmy, że nastąpi kolejny czas wolny, który poświęcimy głównie na "zwiedzenie" Lwowa. Przeszliśmy ponownie pod pomnik Adama Mickiewicza, a tam podzieliliśmy się na mniejsze grupki. I nastał czas wolny. I tak szwendaliśmy się po ulicach Lwowa. Każda grupa przeżywała swoje przygody. Jedni postanowili powozić się miejscową taksówką (lada 1500) oraz trolejbusami. Inni, łażąc po mieście, natrafili na "napaloną babcię" około 70 lat, która się na nich rzuciła i próbowała zachęcić do nieharcerskiego zachowania (na szczęście udało im się szybko uciec - oto przewaga piętnastolatka w spodniach, nad siedemdziesięciolatką w spódnicy!). A jeszcze inni robili zdjęcia Lwowa mieszkańców. W drodze powrotnej do szkoły harcerki zaczęły śpiewać piosenki (np. "Ogórek") i było coraz weselej. Pod szkołą okazało się, że nikt nie ma klucza, musieliśmy więc pod nią koczować, czekając aż wreszcie ktoś nam otworzy. Nie obyło się bez kilku piosenek dla rozruszania towarzystwa.

Następnym punktem naszego ruchomego programu była kolacja oraz mycie w super lodowatej wodzie (nie wszyscy się na to odważyli). Po tych zabiegach usiedliśmy w kręgu i zaczęły się śpiewanki. Harcerki ładnie śpiewały, lecz nam jakoś tego dnia zupełnie nie wychodziło, a szkoda, bo trochę głupio wypadliśmy. Zwykle idzie nam lepiej.

 

 

 

 

Około 24:00 została ogłoszona cisza nocna, lecz jeśli ktoś chciał, mógł pójść na korytarz i jeszcze pośpiewać. Niewiele osób z tego skorzystało, ponieważ następnego dnia musieliśmy wstać bardzo wcześnie, bo już o 5:00 rano.

Niestety, nie dane nam było pospać, bo już po godzinie przyjechała druga grupa (znacznie mniejsza od naszej) harcerzy i harcerek z Krakowa i okolic. Wchodząc do kwatery pobudzili nas. Ech..., szkoda gadać.

Następnego dnia pobudka i pakowanie odbyły się w takim tempie, że nawet śniadania nie zdążyliśmy zjeść. Burak ruszył na cmentarz wcześniej. Naszą grupę miał poprowadzić Edek, który był we Lwowie aż 10 razy i podobno znał to miasto, jak własną kieszeń. Ruszyliśmy szybko, choć w mocno niepokojącym kierunku. Ale zaufaliśmy naszemu przewodnikowi. I to okazało się błędem. Po około 40 minutach łażenie po Lwowie, a właściwie w kółko góry, dotarliśmy wreszcie na cmentarz (trasę między szkołą a cmentarzem pokonuje się w 15 minut bez przewodnika). Dostaliśmy dalsze instrukcje: mamy czekać na Buraka. W tym czasie przebraliśmy się w mundury i szybko zjedliśmy śniadanie.

Już pod wodzą Buraka nasza ekipa weszła na cmentarz. Oczywiście nie ominęła nas dokładna kontrola. Otrzymaliśmy identyfikatory, które umożliwiły nam dostanie się do strefy Zero.

 

 

 

 

Podczas uroczystości na cmentarzu nasza autokarowa ekipa wypełniała następujące zadania: dwuosobowa asysta (Paweł Huras i Maurycy Kiendziński) do pocztu sztandarowego ZHR (podobno mogą stać sami instruktorzy), kolejna grupka obstawienie przejścia, którym wchodzili VIP-owie (od nas Michał Lewandowski, Michał Strzelecki, Piotrek Drzazga i kilka dziewczyn), służba medyczna, czyli HOPR (Daniel Karkowski, Krzysiek Siokra, Edek Ciosek), a ponadto Dominik Koć pełnił funkcje informatora, a reszta Drużyny wraz z harcerkami z Łodzi stanęła przy grobach. Michał Lenart i Kuba Lewandowski zostali pilnować plecaków; oczywiście nie spali, tylko cały czas mieli je na oku i krążyli wokół nich jak sępy.

Uroczystości rozpoczęły się około 11:00 i trwały do ok. 14:00. Wszyscy wytrzymali na swoich posterunkach, a łatwo nie było, bo upał bardzo nam dokuczał. HOPR miał sporo interwencji (na szczęście nic poważnego), a patroli było naprawdę mało w stosunku do potrzeb.

Po podniosłych uroczystościach zostało nam jeszcze posprzątać cmentarz. Uporaliśmy się z tym bardzo sprawnie. Podczas sprzątania dwóch druhów nawiązało kontakt z harcerkami z Ukrainy i wymieniło się z nimi lilijkami. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ obie strony słabo siebie rozumiały. Spotkaliśmy też druha Włodzimierza Dusiewicza "Duszę", Zawiszaka, z którym Szesnastka zrobiła sobie pamiątkowe zdjęcie. Na koniec wykonano jeszcze zdjęcie całej delegacji ZHR, a później opuściliśmy Cmentarz Orląt Lwowskich i udaliśmy się do naszego autokaru.

Czekając na pojazd zjedliśmy coś w rodzaju drugiego śniadania. Po ponownym zapakowaniu bambetli do bagażników ruszyliśmy w drogę powrotną. Do granicy praktycznie wszyscy spali. Jedynie na chwilkę zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, ale tylko kilku osobom chciało się wyjść. Nie pożałowały jednak swej decyzji, ponieważ zaopatrzyły się w coca-colę w cenie 3 zł za 2 litry, podczas gdy w Polsce kosztuje około 5 zł (interes życia, w dodatku była o smaku waniliowym!). Na granicy znowu spędziliśmy niewiele czasu, raptem 30 minut.

 

 

 

 

Następnym punktem programu był postój w McDonalds w Lublinie. Wreszcie mogliśmy zjeść ciepły i "pyszny" obiad. Mogło się wydawać, że dalsza droga minie w bardzo nudny sposób. Ale to jest niemożliwie, gdy się jedzie taka ekipą (16 WDH, 5 ŁDH-ek, 29 ŁDH-ek), która zawsze wie kiedy zachować powagę, a kiedy można się bawić. No, prawie zawsze. Powstało więc na prędce radio "PKLiM" (Pawcio, Krzysiek, Levy i Moryc), nadające audycje o specyficznym szesnastkowym poczuciu humory. W początkowej fazie były to tylko dedykacje oraz pozdrowienia np. "Dominik Koć pozdrawia ładnie uśmiechającą się koleżankę" albo "Nieśmiały kolega pozdrawia harcerkę z trzeciego rzędu od tyłu autokaru". Potem zaczęły się konkursy sms-owe na najładniejszego sms-a. Nie obyło się bez zagadek np. "Ciągle stoi???" odpowiedż: "Edek" (chodzi o naszego lwowskiego przewodnika, Edwarda Cioska, któremu kierowca zwracał uwagę, mówiąc: "Edek usiądź!"). Ostatnim konkursem był konkurs na najładniejszą kartkę urodzinową. Nagrody pochodziły ze składek społecznych. Był więc ketchup z Mc Donlads, bon na dwa hamburgery Big Mac, plastikowa łyżeczka, butelka po fancie robiona na kształt wazonu do kwiatów, złota kopiejka, 1 hrywna i tym podobne. Większość nagród została rozdana, a ich zdobywcy odbierając te skromne upominki byli w siódmym niebie. Niestety, nasze radio musiało zniknąć z anteny zwłaszcza, że nasz główny prowadzący Moryc złożył rezygnację, pomimo błagań wielbicielek i wielbicieli (naprawdę dostaliśmy masę sms-ów).

 

 

 

 

Reszta drogi powrotnej upłynęła spokojnie. Z dziewczynami pożegnaliśmy się na ul. Litewskiej. Przy okazji, w imieniu swoim i chyba wszystkich, dziękuję za wspólny wyjazd i mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Szesnastka wysiadła na Placu Narutowicza. Odbyliśmy krótkie pożegnanie i rozeszliśmy się do domów odespać całą tę wyprawę. Podsumowując, byliśmy wraz dziewczynami praktycznie jedynymi rzucającymi się w oczy przedstawicielami ZHR. Służbę wypełniliśmy chyba wzorowo, a to przecież najważniejsze (a przy okazji mieliśmy trochę dobrej zabawy). Mieliśmy wszyscy poczucie uczestnictwa w ważnym wydarzeniu historycznym.

ćw. Paweł Huras