25 - 26 maja 2006 roku

Przygotowania

Szesnastka wystawiła bardzo liczną ekipę w tegorocznej Białej Służbie  zgłosiło się aż 37 harcerzy, z których na placu boju ostatecznie pozostało 31, co i tak stanowiło niezły wynik na tle innych drużyn.

Zaczęliśmy od ogólnej odprawy niemal wszystkich uczestników BS z Szesnastki w poniedziałek, 21 maja. Omówiliśmy najważniejsze kwestie związane z ekwipunkiem, godzinami i przydziałem do służb. Zgodnie z wytycznymi dla służb porządkowych trzeba jeszcze było powiedzieć, w jaki sposób pełnimy służbę, co nam wolno, a czego należy unikać.

We środę, tuż przed rozpoczęciem służby rozwieźliśmy jeszcze plecaki po bazach, w których mieliśmy spać (szkoła na Smolnej dla służby wodnej i szkoła na Ciasnej dla służby porządkowej) i zaczęliśmy odliczać godziny do wymarszu z domów.

Dzień pierwszy

Zbiórka wszystkich służb wyznaczona została na godzinę 7:00 na Polu Mokotowskim (przy Rondzie Jazdy Polskiej). My umówiliśmy się o 6:30 na Żwirki i Wigury przy Banacha i stamtąd przemaszerowaliśmy na miejsce zbiórki. Na apelu dowiedzieliśmy się, że dziś będziemy głównie pilnowali porządku podczas przejazdu papieża ulicami miasta, w związku z czym nasi harcerze zgłoszeni do służby wodnej nie zostali do niej na razie przydzieleni i mogliśmy całą Drużyną obsadzić wskazany nam przez szefa służby porządkowej odcinek. Chodziło o fragment ulicy Miodowej od Długiej do Senatorskiej. Dołączyła do nas ekipa z Płocka, z którą dzieliliśmy kwaterę na Ciasnej.

 

 

 

 

Z Pola Mokotowskiego wyruszyliśmy po 8:00. Zostawiliśmy jednego z przybocznych przy sztabie, aby odebrał identyfikatory dla naszych harcerzy i przemaszerowaliśmy do stacji metra Politechnika. Tam musieliśmy pozostawić zastęp Wydry ze względu na to, że jeden z harcerzy nie miał biletu na metro i to mimo kilkakrotnych pytań oraz czasu wolnego, w którym można było załatwić wszystkie potrzebne sprawy. Tak czy inaczej, dotarliśmy metrem pod Arsenał i ruszyliśmy Długą do Miodowej. Po drugiej stronie ulicy stali już nieliczni harcerze ZHP, po naszej  tylko Totus Tuus i kilku policjantów. Rozstawiliśmy się zgodnie z poleceniami kierujących zabezpieczeniem policjantów (wkrótce dołączyły do nas Wydry) i czekaliśmy. Godziny ciągnęły się niemiłosiernie, zaczynało być coraz cieplej, ale ludzi na trasie nie zebrało się zbyt wielu. Dopiero na około godzinę przed planowanym przejazdem papieża tłum zaczął gęstnieć. Pod pomnikiem Powstania Warszawskiego stały już oddziały wojska, a na schodach katedry polowej śpiewał wojskowy chór. Wraz z policjantami ustawiliśmy barierki u wylotu Długiej w Miodową, a dziury zatkaliśmy po prostu sobą. Tłum napierał, jednak było dość spokojnie.

Napięcie rosło: kilka razy przejechał radiowóz z migającym kogutem potem policjant na motorze. Komuś zrobiło się słabo i trzeba go było przenieść do karetki pogotowia. Na prośbę policji zaczęliśmy obserwować, czy przy trasie przejazdu nie leżą podejrzane pakunki albo bagaże, do których nikt się nie przyznaje. Na szczęście  nie wykryliśmy niczego, o czym musielibyśmy powiadomić policję. Panowie z Totus Tuus dali nam dokładną listę dzisiejszych spotkań papieża, z której wynikało, że powinien przejeżdżać Miodową między 12:45 a 13:30, a potem jeszcze raz między 14:00 a 15:00. Ktoś nasłuchiwał z przenośnego radia i relacjonował gdzie teraz znajduje się papież.

 

 

 

 

Wkrótce u dalekiego wylotu Senatorskiej przybyło migających kogutów. Ulicą przejechał samochód, z którego ksiądz przez megafon informował, że papież zbliża się do Starówki. Byliśmy w pełnej gotowości. Odwróciliśmy się twarzami do wiernych i zgodnie z wytycznymi ze szkolenia służb  obserwowaliśmy tłum. Kątem oka dało się już dostrzec ruch w końcu ulicy. Samochody z migaczami ruszyły. Przy katedrze polowej ustawiła się w szeregu generalicja i kapelani wojskowi. Chór śpiewał, zachęcani przez księdza-konferansjera wierni machali żółtobiałymi chorągiewkami. Samochody kolumny papieskiej zbliżały się do naszego odcinka. Patrzyliśmy w tłum, ale jednocześnie nie dało się nie rzucić spojrzenia w kierunku papamobilu. Za szkłem zobaczyliśmy papieża  machał powoli dłonią, uśmiechał się i błogosławił tłum. Chorągiewki furkotały, ludzie śpiewali lub skandowali pozdrowienia. Niektórzy zaczynali napierać na ten odcinek, który nie był zabezpieczony barierkami, trzeba więc było uważać, aby nikt nie przedostał się na jezdnię.

 

 

 

 

Kolumna powoli minęła nas i pojechała w kierunku Żoliborza. To jednak nie był koniec. Za kilkanaście minut samochody (znów poprzedzane przez księdza z megafonem) powróciły i skręciły w Długą w kierunku Freta. Tym razem mogliśmy zobaczyć, jak pojazd z papieżem zatrzymuje się za katedrą polową. Wiedzieliśmy, że Benedykta XVI czeka teraz spotkanie z duchowieństwem w Archikatedrze św. Jana, a potem wizyta w Pałacu Prymasowskim na Miodowej. Odcinek ulicy od Długiej do pałacu zakończył więc swoją służbę. Pomogliśmy przenieść barierki i wreszcie usiedliśmy na chodniku, aby odpocząć. Niektórzy zaczęli buszować po okolicznych sklepach. Nie mogliśmy jednak ruszyć z miejsca, dopóki papież nie opuścił Pałacu Prymasowskiego, ponieważ na odciętej kordonem BORu części Miodowej do Senatorskiej wciąż byli nasi ludzie  musieliśmy na nich czekać około dwóch godzin. W tym czasie ci, którzy jeszcze nie odebrali swoich identyfikatorów (służba wodna) otrzymali je, wszyscy więc wyglądaliśmy już profesjonalnie, godnie i poważnie.

 

 

 

 

Wreszcie po zakończeniu wizyty u prymasa papież odjechał do siedziby nuncjusza, a my mogliśmy zebrać całą obstawę odcinka i udać się do Parku Krasińskich na obiad. Wojsko serwowało grochówkę z chlebem i zbożową kawę. Rozsiedliśmy się na trawniku i odpoczywaliśmy, pojadając wojskową zupkę. Trwało to około godziny, aż wreszcie padła komenda, aby odmaszerować na bazy lub do innych służb (niektórzy jeszcze wciąż mieli zadania do wykonania). Szesnastka od tej pory działała w dwóch dużych grupach: jedna przeniosła się na Smolną, gdzie znajdowała się baza służby wodnej, a druga na Ciasną  do kwatery służby porządkowej. HOPR kwaterował w innych miejscach.

W szkole na Ciasnej rozłożyliśmy karimaty i śpiwory. Część z nas postanowiła przejść się po mieście, część odpoczywała, a niektórzy umówili się z harcerkami z Gdyni, z którymi jedziemy na obóz, aby porozmawiać o szczegółach programowych i kwatermistrzowskich. Około 18:00 zadzwonił szef służby porządkowej i poprosił o pomoc w przygotowaniu zestawów śniadaniowych na jutrzejszą służbę. Natychmiast do sztabu na ul. Niecałej udała się ekipa starszych chłopców z Szesnastki. Około 21:00 wszyscy ściągnęliśmy do bazy i zaczęliśmy przygotowania do dnia kolejnego. Przede wszystkim ustaliliśmy godzinę bardzo wczesnej pobudki na 1:30. Trzeba było się spieszyć, aby na godzinę 3:00 stanąć na zbiórce służby porządkowej pod Pałacem Lubomirskich. Czekała nas służba podczas mszy na Placu Piłsudskiego, a o godzinie 4:00 rozpocząć się miało wpuszczanie wiernych do sektorów. Umówiliśmy się, że aby nie tracić czasu po służbie spakujemy się do wymarszu rano, tak aby po południu wystarczyło tylko zabrać plecaki. Ułożyliśmy się do snu na podłodze sali gimnastycznej, nastawiliśmy budziki i zasnęliśmy.

 

 

 

 

Dzień drugi

Ledwo udało się zmrużyć oczy, a tu już pobudka. Zerwaliśmy się wszyscy i po szybkiej toalecie zasiedliśmy do śniadania (zestawy, przygotowane między innymi przez naszych ludzi, dostarczono nam poprzedniego dnia wieczorem). W ciągu 40 minut byliśmy gotowi do wymarszu. Nasza ekipa porządkowa składała się z ponad 60 osób, wymarsz więc wyglądał imponująco: ciemna jeszcze noc, cisza w szeregu i sunący środkiem jezdni podwójny sznur harcerzy. Przeszliśmy przez Park Krasińskich do Placu Bankowego, a stamtąd  pod Pałac Lubomirskich. Do godziny 3:00 zostało jeszcze trochę czasu, czekaliśmy zatem na pozostałe grupy. Wkrótce zjawiły się ekipy z innych baz, a także sztab służby porządkowej. Uzupełnieni o harcerzy i harcerki, którzy dojechali do Warszawy wczoraj po południu ruszyliśmy do Ogrodu Saskiego.

Początkowo nasze zadanie nie wyglądało zbyt zachęcająco: mieliśmy obstawić wraz z policją ulicę Marszałkowską od Senatorskiej aż do Osi Saskiej (na wysokości Grobu Nieznanego Żołnierza). Nikomu nie przypadła do gustu służba, która zapowiadała się na zwykłe stanie z dala od miejsca celebry. Przygnębienie powodowała także pogoda: było dość zimno i zaczynał kropić deszcz. Wierni przechodzili coraz większymi kolumnami, ale służba wciąż niczego specjalnego nie wymagała. Niektórzy poukładali się pod drzewami, co niemal natychmiast wywołało reakcję policji i naszych przełożonych: mimo wszystko byliśmy na służbie i powinniśmy pełnić ją z godnością. Nie wszyscy, niestety, byli w stanie uświadomić to sobie.

 

 

 

 

Staliśmy tak ponad trzy godziny, rozstawieni co kilka, kilkanaście metrów. Wreszcie około 7:00 przybyli nowi policjanci, którzy po prostu wypchnęli nas naszych miejsc. Po uzgodnieniu z szefem służby porządkowej zwinęliśmy nasze posterunki i przemaszerowaliśmy pod fontannę w ogrodzie. Tam otrzymaliśmy jedynie informację, że na razie brak odcinków do obsadzenia, mamy więc rozłożyć się w okolicach fontanny i oglądać uroczystości na telebimie. Tego było dla nas za wiele! Zwiad Szesnastki rozpoczął poszukiwania pola służby. Już po kilkunastu minutach udało się znaleźć miejsce, w którym Totus Tuus prosiło o wsparcie. Był to fragment ul. Wierzbowej, tuż przy budynku Metropolitan. Kiedy tylko szef służby porządkowej wyraził zgodę na objęcie przez nas tego odcinka  przemaszerowaliśmy tam i rozstawiliśmy się wzdłuż barierek, a także na początku i na końcu uliczki pilnowanej przez nieliczną służbę kościelną. I wówczas rozpoczęła się pierwsza tego dnia ulewa. Pozostało jeszcze sporo czasu do mszy, a my byliśmy cali mokrzy i bez szans na schronienie przed deszczem. Na szczęście zaopatrzeni w polary i szelesty (przemakalne, niestety) daliśmy jakoś radę. Pomagaliśmy zresztą nie tylko w utrzymaniu porządku na jezdni, która była drogą ewakuacyjną, a jednocześnie trasą dojścia do sektorów; informowaliśmy także o położeniu ustępów i szpitala polowego, pomagaliśmy w przejściu służb liturgicznych, utrzymywaliśmy porządek w wydzielonym zapleczu punktu ambulatoryjnego (na początek musieliśmy opróżnić go z ludzi, którzy przeskakiwali przez barierki), a także odprowadzaliśmy przemarzniętych i przemoczonych na tyły.

Po godzinie 9:00 prowadzący przygotowania do mszy ksiądz powiadomił, że wkrótce na Plac Piłsudskiego wjedzie papież. Ucieszyliśmy się, ze znów będziemy mogli pełnić służbę blisko Niego, ponieważ właśnie przy naszym odcinku papamobil miał skręcić w stronę ołtarza. Nawet deszcz przestał padać, ale było to tylko chwilowe osłabienie sił natury.

Po kilku minutach nadjechała kolumna samochodów, a wśród nich  ten z Benedyktem XVI. Entuzjazm wiernych na chwilę pozwolił zapomnieć o przemoczeniu ubrań, zimnie i zmęczeniu. Po kilku minutach deszcz znów zaczął padać, ale to nie miało już znaczenia znów byliśmy blisko trasy przejazdu, widzieliśmy papieża, mogliśmy pełnić służbę w ważnym miejscu.

 

 

 

 

Rozpoczęła się msza. Sporo pracy mieliśmy z ludźmi, którzy ignorując zakaz wejścia na ten fragment ulicy wciąż przepychali się w stronę placu lub stawali na drodze ewakuacyjnej. Czasami trzeba było pomóc komuś, kto zgubił się idąc do swojego sektora, czasami podprowadzaliśmy ludzi do funkcjonariuszy BOR, którzy zezwalali (lub nie) na wpuszczenie danej osoby do strefy bliżej ołtarza (tak np. było w przypadku pani ambasador Danii). Bywało i tak, że trzeba było prosić o pomoc policję wówczas, gdy stojący na drodze ludzie nie reagowali na nasze prośby, aby wejść do sektorów i nie blokować przejść. Była to praca niezbyt trudna, ale dość wyczerpująca, a warunki pogodowe i wczesna godzina rozpoczęcia dzisiejszego dnia dawały się nam wszystkim we znaki. Ludzie za barierkami, a zwłaszcza ci, którzy przez barierki przeszli i stawali teraz na jezdni, bywali niezbyt mili, a czasem wręcz agresywni. Staraliśmy się mimo tego być uprzejmi i rzeczowi, nie wdawaliśmy się w dyskusje, a w razie większych trudności  po prostu prosiliśmy o wsparcie policjanta, który stał nieopodal. Zazwyczaj wystarczało.

 

 

 

 

W tym czasie, po uzgodnieniu z szefową służby wodnej, do baz zostali zawróceni harcerze roznoszący wodę  nie miała większego powodzenia, a oni także nie byli w stanie wykazać się na służbie, a jedynie mokli, tak zresztą, jak i wszyscy inni. Więcej pracy miał tylko HOPR, wyprowadzając zziębniętych ludzi do szpitali polowych.

Msza w strugach deszczu zakończyła się około południa. Teraz musieliśmy jeszcze pomóc ludziom opuścić plac celebry. Zrobiliśmy kilka przejść, demontując barierki w paru miejscach, dzięki czemu można było w miarę płynnie kierować falą wiernych. Kiedy zrobiło się luźniej, przeszliśmy do pobliskiego sektora dla niepełnosprawnych i pomogliśmy w przenoszeniu krzeseł. Potem wraz z innymi uczestnikami Białej Służby zawiązaliśmy krąg Na Placu Piłsudskiego i przeszliśmy na stopnie ołtarza, aby zrobić zbiorowe pamiątkowe fotografie.

Wreszcie służba dobiegła końca. Przemaszerowaliśmy do naszej bazy i stamtąd udaliśmy się do domów. Niektórzy z nas zatrzymali się jeszcze w Parku Krasińskich na obiad, ponownie serwowany prze wojsko, reszta zaś zrobiła wszystko, aby jak najszybciej zdjąć wreszcie mokre ubrania i buty i odpocząć po długiej i wyczerpującej służbie. Tylko ratownicy HOPR nie wrócili do domów, skąd za dwie godziny wyruszyli na służbę do Krakowa.

Lech Najbauer