15-21 sierpnia 2006 r.

Dnia 1 sierpinia o godzinie 15:00, odbyła się zbiórka wyjazdowa na Agricolę – kurs drużynowych Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy.  Spotkaliśmy się na ul. Ursynowskiej 36/38, pod siedzibą Okręgu Mazowieckiego ZHR: Michał Lewandowski, czyli Lewy, Karol Czopek, czyli Czop i Artur Piątek, czyli ja.  Byliśmy kandydatami na kurs drużynowych z Szesnastki, więc oczywiście czuliśmy się dumni i wyróżnieni.  Kurs rozpoczął się służbą na Powązkach w trakcie uroczystości związanych z 62-gą rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Roznosiliśmy tam wodę wśród uczestników celebry.  Wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać po kursie i czy będzie ciężko go zaliczyć.  Nasza wiedza ograniczała się do znajomości miejsca, ponieważ tegoroczny kurs odbywał się w Skępym nad jeziorem Łąkie, tam gdzie dwa lata temu nasza Drużyna miała swój obóz.

Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 21:00.  Było już ciemno, więc nie pozostawało nam nic innego, jak iść spać w warunkach bardzo, bardzo polowych. Dopiero następnego dnia rano zaczęła się pionierka. Nasz zastęp składał się z nas trzech (16 WDH), „Gumisia” i „Bąbla” (1 MDH), „Ronalda” (123 WDH ) i „Matiego” (270 WDH).  Zastępowym został Czop.  Była to niesamowita ekipa, wiec szybko zbudowaliśmy pionierkę namiotową, przy czym oczywiście mieliśmy kupę śmiechu.  Nasz zastęp nazwaliśmy „Łosie”, a nasz okrzyk brzmiał: „Digi - łoś, Digi – łoś, Digi, Digi, Digi – łoś ,łoś, łoś!” Przez pierwsze 10 dni padał deszcz.  Wiadomo - super nie było.  Mokre ubrania nie chciały schnąć.  Ale nasz zastęp nie poddawał się klimatowi, ani innym niekorzystnym okolicznościom.  Ramówka dnia była niezmienna przez niemal cały kurs: rano zaprawa, według specjalnego schematu, opracowanego przez fizykoterapeutów z Uniwersytetu w Skępem (najpierw rozgrzewamy stawy, poczynając od najmniejszych, potem rozciągamy ścięgna, potem ćwiczenia siłowe, a na koniec w zakresie koordynacji ruchowej i ruchowo-wzrokowej; fajnie brzmi, co nie?), potem mycie, śniadanie, apel, dłuuuuuuuuugie wykłady (ale przynajmniej w większości ciekawe), nauka piosenek, musztra, kąpiel (ale bez skoków na główkę, czego żałuję, bo na obozie można było...), obiad, tzw. „LB” (na którym raz się odpoczywało, a raz pisało zaliczenia ćwiczeń kursowych), potem kolejny wykład, kolacja, ognisko i wreszcie... warta (ale nie za często). 

Dni mijały podobnie, wiec nie zawsze byłem w stanie stwierdzić, jaki mamy dzień.  Z najciekawszych wykładów, według uczestników Agricoli, pamiętam bardzo dobrze wykłady Badena o „rozmowie z dyrektorką” i oczywiście Buraka.   Burak w ogóle był niemal legendą tego szkolenia.  Każdy pytał nas o niego i zastanawiał kiedy przyjedzie jeszcze raz, a w sumie był u nas aż trzy razy! Dużo osób zazdrościło nam, że mamy takiego instruktora w Drużynie. Równie przydatne były wykłady Roberta Chalimoniuka „Orła” (drugi komendant kursu) i Szwejka (trzeci komendant). Był też wykład Lecha Najbauera o pizzy.  Te wykłady najbardziej zapadły mi w pamięć. Jednym z najciekawszych dni był dzień, w którym odbył się „Festyn Nieboraka” w Skępem.  Zorganizowaliśmy wówczas bieg dla dzieci z miasteczka.  Maluchy świetnie się bawiły i gdyby to był normalny pobór, to mielibyśmy sporą drużynę w Skępem.  Potem był czas na tańce, do których zaprosiliśmy mieszkańców. My, harcerze wraz z harcerkami, rozkręciliśmy imprezę tak, że wszyscy chętni tańczyli od 19:00 do 24:00.  I było naprawdę super. Nigdy nie widziałem czegoś takiego - żeby harcerze bawili się z cywilami, a cywile chwytali ten rytm zabawy i dawali się w nią wciągnąć.  

Ważną rzeczą, o której koniecznie trzeba wspomnieć, były kursowe posiłki. Głównymi składnikami naszej diety śródziemnomorskiej były pomidory, makaron (do każdego posiłku) i ketchup (dla zabicia smaku). Jedzenie było więc o wiele gorsze, niż na naszym obozie. Często jedzenia brakowało, gdy przychodziło się 10 minut po zbiórce, co tłumaczyliśmy sobie oczywiście tym, że z pewnością była to metoda wyrobienia w nas punktualności. Ciekawostką było to, że ostatniego dnia dostaliśmy na obiad sam makaron.  Widocznie na więcej nie zasłużyliśmy. Komendanci kursu zmieniali się, tak samo zresztą, jak oboźni.  Pierwszym komendantem kursu był „Psina”, Andrzej Jaworski z 22 WDH, a oboźnym Piotrek Płocha z 1 ODH.  Po „Psinie” komendantem był Robert Chalimoniuk („Orzeł”), a potem nasz instruktor, Marek Gajdziński („Szwejk”).  Natomiast oboźnym po Piotrku był Wojtek Gorczyńki i Grzesiek. Podsumowując, kurs był bardzo fajny i ciekawy. Wiele się nauczyłem i mam nadzieję, że będę moją wiedzę mógł wdrożyć w życie Drużyny. Na koniec podziękuję jeszcze całej ekipie Agricoli i drużynowemu za to, że mnie namówił na ten kurs.

ćw. Artur Piątek