Manewry HOPR-u odbyły się w dniach 13-14 grudnia 2003r. Na zbiórkę wyjazdową o 7:55 stawiły się 3 osoby Krzysiek, Mikołaj i ja. Na zbiórkę przyjechał też Lech, żeby dać nam apteczkę. Po ósmej komórka Mikołaja zagrała i dostaliśmy sms-a od organizatorów: musieliśmy się stawić o 12:00 pod urzędem gminy w Wesołej. Do Wesołej jedzie się maksymalnie 1,5 h, wiec zostało nam spoooro czasu. Nie wiedząc, co z sobą do tego czasu zrobić, wykombinowaliśmy, że pojedziemy zjeść „plastikowe" śniadanko w McDonaldzie (Lech oczywiście nas zawiózł). Po drodze zrodził się pomysł wyrwania Daniela z łóżka i zabrania go na manewry. Po kilku telefonach już czekaliśmy pod jego domem (nie dość, że biedaczek się nie wyspał, to jeszcze nie mógł się uczyć, dlatego trzeba było go tego samego dnia odwieźć do domu wieczorem).

Podróż do Wesołej upłynęła szybko, niestety już nie samochodem. Punkt 12:00 zjawili się organizatorzy, dając nam dalsze instrukcje. Po przejściu do pobliskiej szkoły spotkaliśmy się z Szwejkiem i ponownie z Lechem (dla nieświadomych - założycielami i instruktorami HOPR-u). Następnie odbyła się gra, która miała na celu sprawdzenie naszych umiejętności ratowniczych (nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie była, zabawa tylko niemal prawdziwe akcje, w których trzeba było naprawdę wykazać się umiejętnościami). Z zapałem się do niej zabraliśmy. Gra polegała na tym, że przez krótkofalówkę podawano nam miejsce wypadku, a my musieliśmy dotrzeć tam z mapą Wesołej w ręku i udzielić pierwszej pomocy. Pierwsza przeszkoda polegała na usztywnieniu nogi; oczywiście nie można było zapomnieć że osoba poszkodowana mogła też mieć uszkodzony kręgosłup (na tej przeszkodzie poszło nam całkiem nieźle, dopiero potem było znacznie gorzej). Druga przeszkoda: pieszy potrącony przez samochód; wyniki naszej pracy pominę milczeniem. Na tej przeszkodzie poszkodowana była piękna dziewczyna, co utrudniało pracę (rozpraszaliśmy się), a osobą, która ją potraciła był oczywiście Szwejk (pewnie z tego samego powodu; on to się zresztą zawsze potrafi ustawić). 

 

Patrol odnajduje Justynę potrąconą przez Szwejka.

 

Okazuje się, że dziewczyna ma poważne obrażenia.

Trzecia przeszkoda: atak padaczki połączony z zatrzymaniem akcji serca i oddechu (wynik-totalna BARDACHA). Czwarty punkt: reanimowanie fantoma (wreszcie coś prostego); wykonaliśmy czynności ratownicze razem z Danielem, jako że przy robieniu zdjęć do podręcznika HOPR potrenowaliśmy sobie trochę i teraz szybko zabraliśmy się do resuscytacji (popełniliśmy tylko błąd podczas zmiany). Piąta przeszkoda: samochód wjechał w drzewo, poszkodowany kierowca; tu poszło nam nienajlepiej, bo był totalny brak pomysłu co można zrobić, zresztą najlepiej wie o tym Lech, który stał (raczej siedział w samochodzie) na tej przeszkodzie. Szósta przeszkoda polegała na udzieleniu pomocy osobie poparzonej, a na ósmej znaleźliśmy „pijaczka", który nie oddychał (miał obce ciało w gardle). I to była już ostatnia przeszkoda tego biegu.

Po powrocie do szkoły czekało jeszcze nas podsumowanie gry, kominek (każdy patrol musiał przygotować prawidłowe przeprowadzenie akcji, która mu najgorzej poszła), a na koniec dnia dla chętnych odbył się mecz w kosza i w siatkę. W tym czasie Daniel wrócił do domu z instruktorem, który akurat jechał do Warszawy. 

 

Podsumowanie gry.

 

Poprawka na kominku.

Noc upływała spokojnie, aż do około 4:30 nad ranem, kiedy to wyciągnęli nas z łóżek, bo właśnie zaczął się drugi etap gry. Po dotarciu na miejsce zbiórki dowiedzieliśmy się, że gdzieś w pobliżu rozbił się helikopter z VIP-ami. Każdy patrol dostał swój teren do przeszukania zaznaczony na mapie. My po długiej kłótni, w którą stronę mamy iść, zaczęliśmy działać, ale okazało się, że znaleźliśmy się nie w swoim kwadracie. Po powrocie do początku trasy i znalezieniu swojego obszaru poszukiwań, ruszyliśmy do akcji, ale zostało nam na to tylko 20 min. i efekt był chyba wiadomy.

Następnego dnia, a raczej tego samego, czekało na nas niemało atrakcji. Na początek uczestniczyliśmy we Mszy Świętej w kościele w Wesołej. Potem instruktorzy HOPR-u wraz z załoga warszawskiej karetki pogotowia zorganizowali pokaz (znowu Szwejk w roli kiepskiego kierowcy, który przejechał na pasach ładną dziewczynę, a potem sam rozbił swój samochód). 

 

Msza w Wesołej.

 

Pokaz - wypadek drogowy.

Po pokazie i przejechaniu do Starej Miłosny spotkała nas jeszcze bardziej zaskakująca niespodzianka. Patrole zostały połączone w dwie duże ekipy i brały udział w dwóch akcjach ratowniczych z udziałem karetki pogotowia i oddziałów straży pożarnej. Jedna akcja polegała na udzieleniu pomocy poszkodowanym w wypadku dwóch samochodów (poszkodowani tylko kierowcy), wyciagnięciu z nich rannych (sanitariusze z pogotowia pokazywali jak się to robi) i transport do karetki . Do dyspozycji mieliśmy specjalistyczny sprzęt transportowy, w czasie akcji instrukcji udzielali nam ratownicy z karetki (także HOPRowcy). 

 

Ćwiczenia - zderzyły się dwa samochody.

 

Przepisowe oznakowanie miejsca wypadku.

 

Pierwsza pomoc dla kierowcy.

 

Wyciąganie rannego z samochodu.

 

Służy do tego specjalna deska transportowa.

 

Ranny jest już na desce.

 

Ranny za chwilę znajdzie się w karetce.

 

Reszta w rękach lekarzy.

Druga akcja polegała na dostaniu się po drabinie do „płonącego" budynku i wyniesieniu nieprzytomnej osoby przez doczepieniu jej do specjalnych noszy (deska transportowa) i spuszczenie po drabinie na dół z pierwszego piętra, oczywiście wszystko pod okiem strażaków. Za ten pomysł organizatorom należą się duże brawa, bo było to genialne. Po powrocie do szkoły odbył się apel kończący manewry, na którym wręczono nagrody i dyplomy. Potem czekał nas jeszcze powrót do domu (na szczęście - Lech nas odwiózł). 

 

Lech tłumaczy zadanie.

 

Trzeba rannego ewakuować na dół.

Manewry trzeba zaliczyć do udanych, pomimo zajęcia przez nas słabego miejsca, wiele nauczyliśmy się i po raz pierwszy mieliśmy możliwość sprawdzenia naszych umiejętności w praktyce. Na początku manewrów na naszych akcjach panował chaos, dał znać o sobie brak wiedzy; pod koniec to się zmieniało. Nie mieliśmy też specjalistycznego sprzętu typu kołnierz, szyna Kramera, a nawet maseczek jednorazowych i te braki utrudniały pracę. Jednak główną przyczyną tak słabego wyniku był nasz brak doświadczenia i umiejętności, które na szczęście zdobyliśmy na tych manewrach. Mam nadzieje, że na następnych będzie znacznie lepiej. 

 

Apel końcowy.

 

Pożegnanie.

Teraz pilną potrzebą jest wyszkolenie kilku nowych członków HOPR w Szesnastce poprzez zorganizowanie podstawowego kursu ratownictwa, który mam nadzieje, zostanie zorganizowany w najbliższym czasie. Chętnych z pewnością nie zabraknie.

wyw. Paweł Huras, zdjęcia: Marek Gajdziński i Maciej Brasse (HOPR) [15]