O godzinie 8.15 dnia 15 listopada 2008 można było zaobserwować pewne dziwne zjawisko: peron WKD Warszawa Zachodnia został wypełniony młodymi ludźmi dźwigającymi plecaki pełne sprzętu biwakowego i ubranymi w dziwne stroje, przywodzące na myśl lata 40-te. Zaciekawione spojrzenia kierowały się w ich stronę, a przypadkowi przechodnie dumali nad tym niecodziennym wydarzeniem. Wbrew pozorom byli to zwykli harcerze pragnący zostać zastępowymi z różnych drużyn warszawskiego hufca ?Klucz?, m.in. z 16WDH ?Grunwald? i ?Sulima?, a wybierali się na kurs zastępowych. Wśród nich byłem także ja. Każdy z nas dzierżył w dłoni bilet WKD do Podkowy Leśnej, a w głowie powtarzał ustalone z łącznikiem hasło oraz odzew. Łącznik ów, po odnalezieniu go wśród gęstego tłumu niewinnych, szarych ludzi zapełniającymi peron, rozdzielał nas na plutony, których było cztery. Ja dostałem przydział do plutonu II. Po ponad 30 minutach czekania nadjechała upragniona kolejka, do której natychmiast się wtłoczyliśmy i zajęliśmy miejsca na podgrzewanych siedzeniach. Przyjemna jazda skończyło się po 40 minutach i wysypaliśmy się na stację Podkowa Leśna Główna. Na peronie dołączył do nas komendant kursu, płk.?Zimny? i poprowadził nas do pewnej uroczej, bardzo gościnnej szkoły, która zgodziła się przyjąć harcerzy pod swój dach. Dostaliśmy kilka sal do zakwaterowania, a każda kryła w sobie inną zawartość. Tak więc jeden pluton ulokował się na stertach ubrań, a dwa inne na rozpadających się matach, lecz nikt się nie skarżył.

Do tej pory każdy zdążył wymyślić sobie pseudonim, którym będzie się posługiwał, bowiem wyjawianie prawdziwych personaliów było zakazane. Tak więc powstała niezwykle różnorodna i barwna gama pseudonimów, od bardziej pomysłowych np. ?Andrzejek? (chłopak o imieniu Andrzej) po nieco prostsze (?Siekiera?, ?Ciastkarz?). Ja przybrałem zaszczytne miano ?Szybki?

Po parunastu minutach zaznajamiania się z kwaterą, ogłoszono wyjście w teren na grę- trzeba było obejść 4 punkty rozrzucone po Podkowie Leśnej oraz w sąsiadującym jej lesie. Nie znam losów innych plutonów podczas tych zmagań, więc opiszę co mój przeżył. Nie znaliśmy lokalizacji punktów leśnych, więc do nich ruszyliśmy najpierw by je znaleźć i zaliczyć a dopiero potem wziąć się za punkty miejskie, które dla odmiany były zaznaczone. Niestety nie dopisało nam szczęście, i przez jakieś półtorej godziny przeczesywaliśmy kolejne połacie lasu bez skutku, i dopiero kiedy zrezygnowani wracaliśmy do miasta, natknęliśmy się na obydwa punkty, o dziwo oddalone od siebie o jakieś 400 metrów. Na pierwszym musieliśmy znaleźć zgubione pośród lasu pieniądze za pomocą składanki azymutowej, co nam się powiodło, a na drugim punkcie z zapałem ostrzelaliśmy z wiatrówki tarczę jako ćwiczenia we władaniu bronią. Zaraz potem ruszyliśmy do miasta na pierwszy punkt, gdzie po przebyciu na linie rowu musieliśmy uciekać przed Niemcami i przedostać się przez pole minowe. Dowiedzieliśmy się również że musimy wymyśleć nazwę i okrzyk naszego plutonu i wykonać jego totem oraz godło. Przyjęła się nazwa ?Strzelcy?, a że było za późno na ostatni punkt, wróciliśmy do szkoły, dumnie dzierżąc totem- dwa patyki powiązane strzępkami torebki foliowej, przypominające zarys karabinu. Okazało się że szkoła jest pilnowana i trzeba się do niej wkraść- przekradliśmy się pod ogrodzeniem (zbawienna do tego celu okazała się całkiem wysoka betonowa podmurówka płotu) i mimo straty jednego człowieka, reszcie udało się dostać do środka.

Teraz zaczęła się cześć teoretyczna kursu zastępowych. Stłoczeni w sali lekcyjnej, wysłuchaliśmy wykładu o zastępie, o tym z czego się składa, co powinien mieć, o obowiązkach zastępowego i o wielu innych ciekawych rzeczach. Złożyliśmy przy okazji wielkie, pomarańczowe puzzle z papieru- na każdym kawałku była wypisana inna rzecz, którą powinien się cechować zastęp. Ciekawy wykład został przerwany przez wezwanie na popołudniowy posiłek, potocznie zwany obiadem. Zjedliśmy z apetytem ryż z leczo lub z fasolką popijając Liftem. Najedzeni, udaliśmy się na zasłużone 15 minut poobiedniego odpoczynku.

Wkrótce potem zgromadziliśmy się na boisku szkolnym w celu zaznajomienia się z różnymi grami w izbie. Przez dłuższy czas zabawialiśmy się, grając w Autostradę, Pif-Paf, Torpedy i w Słonia, aż się nie ściemniło. Jeszcze powiedziano nam słówko o pląsach i ruszyliśmy z powrotem do sali na kolejny wykład o przebiegu dobrej zbiórki i jej dobrym planowaniu. Chwilę potem, po krótkiej przerwie oznajmiono nam, że w sąsiednim domu mieszka rodzina volksdeutschów, którzy mają na nas oko. W związku z tym, kolejny wykład miał być pozorowany na mowę o hodowli bydła żywego, by nie wzbudzić podejrzeń czujnych Niemców. Tak to więc wysłuchaliśmy wykładu o hodowli stworzenia Harcus Pospolitus, metodach postępowania z nim i o unikaniu konfliktów z nimi. Zaraz po wykładzie spożyliśmy kolację złożoną z różnych specjałów przydźwiganych przez nas aż z Warszawy.

Widać nie było nam dane już iść na spoczynek, gdyż niedługo po kolacji usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk gwizdka oraz wrzask oboźnego ogłaszającego alarmy- najpierw cywilny, a potem mundurowy. Po pospiesznym odzianiu się w mundury i przeglądzie porządku w kwaterach udaliśmy się na apel. Po apelu była musztra oraz ćwiczenia z jej prowadzenia. Kominek, który nastąpił niedługo potem, został urządzony w tej samej sali lekcyjnej, gdzie stłoczeni wysłuchaliśmy gawędy płk ?Hermanna Władysława? oraz płk ?Zimnego?. Kominek zakończyła modlitwa i wszyscy poszli by rzucić się na karimaty, zawinąć w śpiwory i spać.

Po jakiś 2 godzinach ze spokojnego snu wyrwał nas alarm bojowy. Każdy wyrwał się ze śpiwora, wskoczył w ubranie i popędził przed szkołę. Tam objaśniono nam sytuację: sąsiadujący z nami sympatyczni volksdeutsche wykryli nas i natychmiast powiadomili wojsko, i wkrótce chmara Niemców obstawiła całą miejscowość. Musieliśmy przedrzeć się na dworzec WKD, odnaleźć tam łącznika, wydobyć od niego informacje dotyczące zrzutu mającego się odbyć następnego dnia i wrócić z nimi do szkoły by powiadomić dowództwo. I tak rozpoczęły się zmagania trwające prawie godzinę. Niemcy czaili się w wielu niespodziewanych miejscach, np. jeździli samochodem (policja ich nawet zatrzymała za jazdę pod prąd, choć była 2 w nocy), wyskakiwali z niego i rozpoczynali pościg. Była przy tym spora dawka adrenaliny, bowiem nie wiadomo było gdzie Niemcy się ukrywają. Nieliczni napotkani tubylcy oglądali się z nieskrywanym zdumieniem (nie dziwię im się) na gromadę chłopaków biegających po ulicy z wrzaskiem o 2 w nocy. Podzieliliśmy się na mniejsze grupki i każda usiłowała samodzielnie przedrzeć się na peron. Grupa, w której ja się znalazłem, odkryła bardzo użyteczne, nie pilnowane przez Niemców przejście od tyłu prosto na stację, lecz wracając do szkoły z danymi od łącznika, okazało się że szkoła też jest obstawiona przez mieszkańców Deutschlandu. Po wpadnięciu na Niemców, grupa poszła w rozsypkę, rozpaczliwie usiłując się przedrzeć do szkoły i zginęliśmy bohaterską śmiercią u samej bramy. Oczywiście jest to opis przygód tylko mojej grupy, mnóstwo innych ludzi może udzielić równie ciekawej relacji z walki po nocy z Niemcami. Po powrocie do szkoły ponownie rzuciliśmy się na karimaty i zasnęliśmy.

Pobudka nastąpiła o godzinie 7. Zaraz po przebudzeniu musieliśmy wskoczyć w mundury i udać się na poranną mszę. Po powrocie wysłuchaliśmy ostatniego wykładu o zasadach planowania dobrej gry terenowej, spakowaliśmy się, posprzątaliśmy użytkowane przez nas pomieszczenia i zjedliśmy śniadanie. Na zakończenie odbył się apel, zaraz po którym chwyciliśmy plecaki i poszliśmy na stację WKD, gdzie wsiedliśmy do kolejki i ruszyliśmy w drogę powrotną w stronę Warszawy.

Osobiście bardzo mi się ten wyjazd podobał, było sporo szczególnie wartych zapamiętania momentów, klimat gry nocnej był fantastyczny, i choć było trochę uciążliwych chwil (siedzienie długi czas w sali) to uważam że naprawdę warto było pojechać.

wyw. Janek Pawłowski