Pod Durbaszką, 30 stycznia - 8 lutego 2010 r.

30.01.2010 - W drogę!

Słońce właśnie zaczynało wychylać się znad horyzontu, wiatr kołysał lekko gałązkami drzew. Miasto jeszcze spało, ale pojedyncze samochody wyruszały już w drogę. Śnieg skrzypiał pod nogami młodych mężczyzn z wielkimi plecakami, schodzących się ze wszystkich stron miasta na ulicę Mikołaja Reja. Najpierw było tylko kilku, lecz po chwili stało ich tam kilkudziesięciu. Wokół nich zebrała się mniej liczna, także dźwigająca ciężkie plecaki grupa dziewczyn, oraz tłum nieco starszych osób patrzących na nich w milczeniu, bądź wymieniających się między sobą swoimi spostrzeżeniami. Nagle usłyszeli głośny gwizd i krzyk jednego z nich: „Całość baczność! Frontem do mnie, drużynami, biegiem zbiórka!” – tak zaczęło się 60 zimowisko Szesnastki.

Po sprawdzeniu listy obecności i załadowaniu wszystkich bagaży do autokaru, przyszedł czas na krótkie pożegnanie z rodzicami. Chwilę potem wszyscy zajęli swoje miejsca i mogliśmy ruszać. W perspektywie mieliśmy długą drogę, lecz nastroje były bardzo bojowe. Oczekiwaliśmy na to zimowisko bardzo długo. Po drodze, dla umilenia czasu, obejrzeliśmy „Jamesa Bonda” oraz „Potwory kontra Obcy” . Nie ominęła nas też kontrola drogowa, ale na szczęście stan naszego autokaru był bez zarzutów. Kilka razy musieliśmy się również zatrzymać, żeby załatwić oczywiste i naturalne potrzeby. Około 17:30 wjechaliśmy na parking w Jaworkach. Większość harcerzy i wszystkie zuchy spędziły drogę w błogiej nieświadomości tego, co nas czekało. Wysiedliśmy z autokaru i od razu ustawiliśmy się w szeregu. Kilka osób zostało posprzątać wehikuł, wędrownicy zaczęli wyładowywać duże plecaki z luku do podstawionych terenówek. Zdezorientowani harcerze nie wiedzieli co się dzieje, ale po kilku chwilach wszystko stało się jasne. Nasze schronisko „Pod Dórbaszką” znajdowało się „trochę” wyżej niż mógł wjechać nasz autokar. Przed nami był przyjemny 40-to minutowy spacerek pod górę, w śniegu po kostki, lecz na szczęście bez plecaków. Robiło się już ciemno, więc drużynowi wydali rozkaz do wymarszu…

Droga była ciężka, lecz nie sprawiła nam większych problemów. Kiedy zza zakrętu wychynęły światła palące się w naszym schronieniu, zmęczenie ustąpiło miejsca radości. System odbierania bagaży i zajmowania pokoi był dość skomplikowany, jednak udało się i przed kolacją każdy już miał swoje łóżko. Zaczęły rozbrzmiewać pierwsze gwizdy oboźnego, którym w tym roku został ćw. Piotr Niemas (Dziewczyny, które nie były przyzwyczajone do odgwizdywania zbiórek łapały się za uszy i narzekały na nasze ciągłe krzyki, jednak po jakimś czasie narzekania ustały). Tuż po zasłużonej kolacji rozbrzmiał krzyk ogłaszający alarm bojowy. Mieliśmy kilka minut do przygotowania się na grę. Na dworze było już zupełnie ciemno, widok na nieodległą Szczawnicę był zdumiewający. Podzieliliśmy się na dwie ekipy i rozpoczęliśmy grę w dwa proporce. W jednej bazie stał Dyzma, w drugiej Grzesio. Wraz z Niemasem wyznaczyłem linię graniczną, która biegła pod drutami od wyciągu. Jak się później okazało tuż obok był mały rów zasypany śniegiem, dzięki czemu mogliśmy obserwować efektowne wywrotki. Zachwycił nas Zubi, który zaliczał upadek niemal za każdym razem, kiedy przebiegał przez linię. Po półgodzinnej rozgrywce, mokrzy, zadowoleni i z uśmiechem na ustach wróciliśmy do schroniska. Wreszcie poczuliśmy klimat zimowiska. Gdy wróciliśmy do schroniska, Niemas wyznaczył czas na kąpiel. Ciepła woda była dostępna tylko w określonych godzinach, co niestety momentami utrudniało prowadzenie programu. Kiedy wszyscy byli już umyci i przebrani w mundury, sprawdziliśmy stan umundurowania i udaliśmy się na nasz pierwszy w tym roku kominek. Dyzma wprowadził nas w fabułę zimowiska, którą było poszukiwanie świętego Graala. (Zostaliśmy rycerzami księcia mazowieckiego Siemowita, który chce objąć tron Polski. Niestety napotykają go różne przeciwności losu. Dokładną historię księcia można przeczytać na naszym forum w temacie „Droga do władzy.”) Usłyszeliśmy pierwszą z legend o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Zaśpiewaliśmy kilka piosenek i poszliśmy spać. Okazało się, że nie jest nam dane spokojnie położyć się spać, gdyż pod jednym z przybocznych załamało się łóżko. Mieliśmy przed sobą jeszcze mnóstwo wrażeń

31.01.2010 - Na pomoc zakonnikom!

Przenikliwy dźwięk gwizdka wyrwał nas z błogiego snu - „trzeba się będzie do tego przyzwyczaić…” Chwilkę później staliśmy już w strojach sportowych przed budynkiem. I po kilkunastu minutach intensywnej rozgrzewki wróciliśmy do ośrodka. Chwila czasu na posprzątanie pokojów, po czym śniadanie, które wszystkim bardzo smakowało. Po posiłku ubraliśmy się w mundury i ruszyliśmy trasą, której pokonywanie musieliśmy przeboleć poprzedniego dnia. Zeszliśmy do autokaru i kilkanaście minut później stanęliśmy już w Szlachtowej, gdzie mieliśmy uczestniczyć w mszy świętej. Po wzniosłej ceremonii (w dość przyjaznej dla harcerzy atmosferze) wróciliśmy na nasz parking, skąd czekała nas, druga już, wędrówka pod ukochaną Durbaszkę. Poszło nam dużo sprawniej niż poprzednio, więc zadowoleni z siebie zjedliśmy obiad i odpoczęliśmy podczas godzinnego L.B* . Po odpoczynku dostaliśmy rozkaz przebrania się w stroje obrzędowe. Przenieśliśmy się w czas rozbicia dzielnicowego. Staliśmy się świtą Księcia Ziem Mazowieckich Siemowita, który został porwany przez złego księcia Bolka. Chcieliśmy go odbić, lecz nie wiedzieliśmy gdzie kryje się twierdza Bolka. Ruszyliśmy więc w góry, lecz po chwili naszą uwagę przykuły ślady krwi. Postanowiliśmy udać się na pomoc rannemu i po kilkunastominutowej wędrówce znaleźliśmy starego zakonnika trzymającego się za ranny bok i opierającego się o drzewo. Upewnił się, że nie chcemy zrobić mu krzywdy, po czym opowiedział nam co się stało. Zgubił się jego brat, także zakonnik, a ten ruszył w drogę, żeby go znaleźć. Niestety napotkał bandę zbójów. Zabrali mu wszystkie pieniądze, zioła, oraz ranili w bok. Poprosił nas o pomoc i zaproponował, że w zamian wskaże nam twierdzę Bolka. Musieliśmy się więc podzielić na cztery grupy: jedna ruszyła w pogoń za zbójcami, którzy zabrali pieniądze, druga miała za zadanie odzyskać zioła zakonnika, z których trzeba było mu przygotować wywar leczniczy, trzecia musiała rozpalić ognisko i ugotować menażkę wody na bazę do wywaru, a czwarta ruszyła w poszukiwaniu zaginionego brata rannego. Wykonanie wszystkich tych zadań kosztowało nas wiele trudu, lecz nie minęło pół godziny, jak wszyscy staliśmy z powrotem koło obu braci, sakiewki, parującego kociołka, oraz ziół i zaczęliśmy przygotowywać wywar wg przepisu, który nam podał mnich. Mikstura nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale zapach miała bardzo przyjemny. Mimo naszych nalegań cierpiący nie wypił mikstury, natomiast zadowolił się wdychaniem oparów. Najwyraźniej mu to pomogło i kiedy był już gotów ruszyliśmy razem z nim i jego bratem w stronę twierdzy złego Bolka. Po drodze musieliśmy uważać na ataki zbójców. Nie mogliśmy dopuścić, żeby zrobili krzywdę, któremuś z zakonników, więc staraliśmy się nie szczędzić sił zasłaniając obu zakonników. Jednak udało się i bezpiecznie dotarliśmy do twierdzy. Niestety, księcia już tam nie było. Na szczęście udało się uzyskać informacje o prawdopodobnym miejscu przetrzymywania naszego seniora, więc wobec zbliżającego się zmierzchu wróciliśmy do kwatery. Przebraliśmy się i rozwiesiliśmy mokre rzeczy, aby wyschły. Mieliśmy czas na umycie się, po czym udaliśmy się na kolację. Ostatnim akcentem dnia był oczywiście kominek, na którym usłyszeliśmy drugą część historii króla Artura i jego rycerzy. Pośpiewaliśmy trochę i udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

*Leżenie bykiem, forma niezbyt intensywnego relaksu, niezwykle lubiana przez harcerzy. (przyp. red.)

1.02.2010 - Gdzie jest Siemowit?

Zostaliśmy brutalnie (jak zwykle) obudzeni gwizdkiem Niemasa. Zegarki wskazywały 7.30. Rozgrzewka, śniadanie i apel odbyły się bez żadnych zakłóceń. Jednak zaraz po powrocie do pokojów usłyszeliśmy krzyk oboźnego: „Za 10 minut wyjście na zwiady terenowe!” Od razu zabraliśmy się do przygotowań. Każdy zastęp otrzymał pięć zadań, które miał wykonać w określonym czasie. Zadania były różne, jednak łączyło je to, że trzeba było zapoznać się z mieszkańcami i zwyczajami panującymi w pobliskiej wsi - Jaworkach. Każdy zastęp starał się wykonać swoje zadania jak najlepiej, jednak spóźnienie się na obiad groziło dyskwalifikacją. Mimo paru trudności wszystkim udało się zdążyć na czas. Nadszedł czas na posiłek i godzinny odpoczynek. Nie mogliśmy jednak zażywać spokoju zbyt długo! Książę Siemowit na nas czekał, więc przebrani w stroje obrzędowe ruszyliśmy mu na ratunek. Jednak nasz oddział był zbyt słaby żeby atakować Bolka. Najpierw musieliśmy odnaleźć rycerzy mazowieckich, którzy rozjechali się w poszukiwaniu księcia. W tym celu trzeba było odbyć długą wędrówkę i sprawdzać u rycerzy swoje umiejętności harcerskie. Było już ciemno kiedy ruszyliśmy na szczyt, do zamku Bolka. Już z daleka dostrzegliśmy trzy płonące ogniska (baszty). Naszym zadaniem było je zgasić, unikając śmierci z rąk mocarnych rycerzy-strażników (kadra+wędrownicy). Po długiej walce zgasło pierwsze ognisko. Zduszenie drugiego nie sprawiło nam również zbytniego problemu, jednak z trzecim, największym z nich, bronionym przez wszystkich rycerzy było dużo trudniej. Walka była ciężka, poległo wielu naszych wojowników, jednak w końcu udało się – górska twierdza stała otworem! W środku nie znaleźliśmy jednak Siemowita. Nie zdążyliśmy na czas, zły Bolek zabrał go gdzie indziej. Znaleźliśmy tylko berło naszego władcy i przyrzekłszy sobie jego prędkie odbicie wróciliśmy do kwater. Zjedliśmy kolację, umyliśmy się i przebraliśmy w mundury. Po kominku, gdzie usłyszeliśmy kolejną część opowieści o dziejach Królestwa Logres udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

2.02.2010 - W góry!

Ten dzień miał nam minąć pod znakiem wypraw w góry. Po rutynowych porannych czynnościach zjedliśmy śniadanie, nalaliśmy herbatę do termosów i zaczęliśmy się pakować. Zostaliśmy podzieleni na cztery ekipy. Pierwszą z nich była cała „Sulima” pod wodzą Grzesia, drugą stanowili szeregowi z Niemasem, trzecią młodzicy z Kajtkiem, a ostatnią, a zarazem najbardziej odważną byli wywiadowcy na czele z Dyzmą. Każda ekipa miała trasę o innej długości, ale pierwsze trzy miały zamiar wrócić na obiad. Szlaki były ciekawe, niektórzy weszli na Wysoką, inni z kolei przeprawili się wąwozem Homole, jeszcze inni przeszli się połoniną na granicy polsko-słowackiej. Każda ekipa dostosowała swoją trasę do możliwości członków. Pogoda trafiła nam się świetna i aż smutno było wracać do ośrodka. Po rozwieszeniu mokrych ubrań i zjedzeniu smacznego obiadu zmęczenie dało jednak o sobie znać. Wszyscy położyli się, aby choć przez godzinkę trochę odpocząć. Jednak nie wszystkim dane było odespać wyprawy. Ze strony kadry i zastępowych dało się zobaczyć niezwykłe poruszenie. Każdy coś szykował i nie chciał dzielić się tym co robi z innymi, co wzbudziło nasze podejrzenia. Kiedy cisza dobiegła końca usłyszeliśmy krzyk naszego oboźnego i chwilę później staliśmy już przed pokojami. Zauważyliśmy, że prócz nas stanęły na zbiórce zuchy, co wydawało nam się dość dziwne. Jednak chwilę później dowiedzieliśmy się o co chodzi. Każdy harcerz musiał się dobrać z jednym, bądź dwoma zuchami do patrolu i wraz z nimi wybrać nazwę zespołu. Dostaliśmy karty patrolowe i udaliśmy się do wyznaczonych miejsc w ośrodku. Okazało się, że w tych patrolach będziemy musieli przejść po przeszkodach F1 – biegu sprawdzającego naszą wiedzę i umiejętności harcerskie. Musieliśmy się wykazać umiejętnościami w wielu dziedzinach: samarytanka, prawo i przyrzeczenie, oznaczenia stopni i funkcji harcerzy, symbolika krzyża i lilijki, historia drużyny, znajomość piosenek ogniskowych i wiele innych. Bieg trwał około 1,5 godziny, ale nie był to koniec naszych dzisiejszych zajęć. Dostaliśmy chwilę na sklarowanie pokojów i usłyszeliśmy alarm bojowy (znowu). Musieliśmy jak najszybciej stawić się w strojach do walki w śniegu, na zewnątrz. Podzieleni na dwie ekipy dostaliśmy zadanie zbudowania śnieżnych baz. Celem było zniszczenie bazy przeciwnika unikając jego ataków. Bawiliśmy się świetnie, a do gry włączyła się również kadra szczepu. Zmęczeni wróciliśmy do ośrodka, zjedliśmy kolację (gdzie dołączyli do nas wywiadowcy, których eskapada trwała cały dzień) umyliśmy się i ubraliśmy się w mundury. Kominek minął nam na wspominaniu i opowiadaniu o swoich wyprawach w góry, lecz nie obyło się bez kolejnej części podań o Kamelocie. Każdy zastęp dostał również Kodeks Rycerski, który od dziś miał widnieć w każdym pokoju. Po kominku udaliśmy się na niewątpliwie zasłużony spoczynek.

3.02.2010 - Śladami Janosika

Przyzwyczajeni do wybitnie niedelikatnego zrywania ze snu ustawiliśmy się przed pokojami na zbiórkę. Po rozgrzewce i śniadaniu mieliśmy czas na przygotowanie się do wycieczki autokarowej. Każdy zastęp musiał przyszykować sobie prowiant i spakować potrzebne rzeczy. Kiedy wszyscy byli już gotowi ustawiliśmy się przed ośrodkiem i ruszyliśmy znaną nam bardzo dobrze trasą do autokaru. Pierwszym punktem naszego programu był zamek w Niedzicy. Znajduje się on obok imponującej tamy wodnej. W czasie zwiedzania zamku dowiedzieliśmy się wielu ciekawostek, na przykład to, że w tym zamku kręcono niektóre sceny z filmu „Janosik”, zobaczyliśmy stare narzędzia i stroje jakich używano w twierdzy w okresie jej świetności, a także studnię do której miała jakoby wpaść ukochana jednego z właścicieli zamku. Po wyjściu tradycyjnie zaopatrzyliśmy się w oscypki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Następną atrakcją naszej wycieczki był Cisowy Dworek (w Sromowcach Wyżnych), w którym Olga Drahonowska-Małkowska założyła Szkołę Pracy Harcerskiej i Instruktorskiej w 1925 roku. Po tym niezmiernie fascynującym elemencie programu udaliśmy się w dalszą drogę. Następny przystanek był na granicy polsko-słowackiej, skąd przeszliśmy pieszo do słynnego Czerwonego Klasztoru. Mogliśmy tam zobaczyć zabudowania klasztorne, zegary słoneczne, studnię i fundamenty starych budowli. Jednak główną atrakcją okazał się śnieg, który mimo, że towarzyszył nam przez całe zimowisko wtedy zyskał sobie największe zainteresowanie z naszej strony. Widząc to, kadra szybko zorganizowała zbiórkę i podzieliła nas na dwa zespoły. Zagraliśmy w dwa proporce według nieco zmienionych zasad. Bawiliśmy się świetnie, planowaliśmy, biegaliśmy, goniliśmy i walczyliśmy jednak dwa starcia skończyły się remisem. Po szybkim zebraniu się ruszyliśmy z powrotem do autokaru. Dotarliśmy do Szczawnicy, gdzie mieliśmy godzinę czasu wolnego w zastępach. Niektórzy udali się na obiad, inni pozwiedzali to co dało się zwiedzić, jeszcze inni odwiedzili sklep zapominając, że będą musieli to wszystko wnieść do schroniska. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na naszym ukochanym parkingu każdy z wytęsknieniem myślał o swoim łóżku. Tempo wchodzenia do schroniska widocznie się poprawiło, co niezmiernie nas ucieszyło. Kiedy byliśmy już w ośrodku, ochłonęliśmy trochę po wędrówce i zjedliśmy kolację, zebraliśmy się i zagraliśmy w mafię, która w tym roku zyskała sobie dużą popularność. Po dość długiej sesji poszliśmy się umyć i tradycyjnie ubraliśmy się w mundury. W czasie kominka usłyszeliśmy gawędę Niemasa o Zawiszy Czarnym, oraz przedostatnią już opowieść o dzielnych rycerzach, Lancelocie, Gawejnie, Galahadzie i innych. Zmęczeni udaliśmy się do pokojów na spoczynek.

4.02.2010 - Na Krzyżaków!

Ten dzień zaczął się nieco inaczej. Zamiast gwizdków obudziła nas muzyka i kadra, która wbiła do każdego z pokojów i skacząc w rytm kazała nam się ubrać w stroje do fitness’u. Miło było rozgrzać się w ośrodku zamiast biegać na mrozie. Potem śniadanie, sprawdzanie porządków i apel, jak w każdy poprzedni dzień. Przygotowaliśmy się do gry i ruszyliśmy!

Relacja z gry – ćw. Piotr Niemas

Wyruszyliśmy nieco wcześniej aby przygotować naszą fortecę. Czasu brakło a śnieg nie był najwyższej jakości, dlatego też musiałem cały czas wspomagać i kierować oddziałem swoich rycerzy. Udało nam się i zaczęliśmy się przygotowywać do odparcia ataku młodych zuchów. Zbudowaliśmy mury obronne dookoła zamku i w jego okolicach aby móc się schronić w razie większego szturmu. Wreszcie na horyzoncie pojawili się młodzi (ale zdesperowani) wojownicy. Z początku szli powoli, lecz gdy tylko nas ujrzeli, zaczęli biec. Zatrzymali się kilka metrów przed pierwszym linią naszej formacji. Nakazałem aby wycofywać się, ze względu na ich przewagę liczebną. Natychmiast po tym gdy oddziały opuściły posterunek, przeciwnicy ruszyli do ataku. Nie wiedzieliśmy co robić, jednak w pewnym momencie moi ludzie zrezygnowali z ucieczki i zaczęli nacierać na wrogów. Nie chcieli aby nasza forteca została zdobyta, więc zagrzałem odwody do walki i wsparłem nimi walczących. Nasze armie starły się tuż przed zamkiem. Ja wraz z najmłodszymi zostałem aby pilnować naszej fortecy na wypadek załamanie się naszych oddziałów, podczas gdy one walczyły z napastnikami. Mimo naszych starań, nie udało się odeprzeć wroga i zuchy zdołały rozbić nasz zamek. Jak się okazało walka między naszymi armiami była tragiczną pomyłką, gdyż pomylili nas z oddziałem krzyżaków, których ścigali. Dowódca zuchów przeprosił za wszystko, zabrał jeden z moich oddziałów i ruszył na prawdziwy zamek krzyżaków w celu zdobycia go i spalenia do cna. Nie wiedziałem czy mogę ufać nowo spotkanym sprzymierzeńcom dlatego też oddział który "podarowałem" do walki był wspomagany przez dwóch szpiegów. Niedługo po odejściu okazało się iż Ulrich von Scheissenwurst graf Waldeck oszukał nas i szykował atak wraz z krzyżakami. Moi szpiedzy przechwycili list który chciał podarować sir Marc-lowi Inferno Canisowi i wrócili, aby mi go dostarczyć. Przygotowałem pułapkę na która dali się złapać rycerze Ulricha wracający z zamku krzyżackiego. Po długiej walce udało nam się ich pokonać i w chwale wróciliśmy do ośrodka aby odpocząć i przygotować sie do dalszych przygód.

Przygotowaniem do dalszych przygód okazał się pokaz filmu „Trzynasty Wojownik”, który został ciepło przyjęty, zwłaszcza przez zuchy. Projekcję przerwaliśmy tylko na moment, żeby udać się na ciepły posiłek. Poruszeni filmem wróciliśmy do pokojów, żeby spędzić tam ostatnie 10 minut ciszy poobiedniej, po czym rozbrzmiał gwizdek oboźnego. Ustawiliśmy się przed pokojami i usłyszeliśmy radosną nowinę: „Wiemy gdzie jest Siemowit!” Jak się okazało znajdował się on aktualnie w niewoli krzyżackiej i żeby go odzyskać musieliśmy zebrać jak najwięcej pieniędzy na sprzęt oblężniczy. I tak zaczęła się gra ekonomiczna, która jak zwykle przyniosła ze sobą wiele niezapomnianej zabawy. Wygrali Mroczni Templariusze, którzy doszli do niebagatelnej kwoty, której nie jestem nawet w stanie powtórzyć. Po tym krótkim kursie mechanizmów współczesnego rynku udaliśmy się na zajęcia w kręgach stopni. Wywiadowcy postanowili zdobyć Wysoką, na którą nie zdążyli dotrzeć podczas swojej wyprawy, młodzicy i szeregowi natomiast wzięli udział w zajęciach z samarytanki, po których urządzili grę w mafię. Następnie poszliśmy na kolację, śpiewanki i w końcu kominek, na którym zadowoleni z odzyskania Siemowita usłyszeliśmy ostatnie opowiadanie o królu Arturze i jego druhach. Przedostatnia noc minęła nam również bez żadnych niespodzianek co wydawało nam się dość dziwne: „Kadra na pewno coś szykuje!”

5.02.2010 - Święty Graal

Poranny fitness i sprzątanie pokojów przeszły bez zarzutów. Śniadanie również nie sprawiło nam większych problemów, tym bardziej apel. Jednak zaraz po nim czekało nas nie lada zadanie. Wraz z Siemowitem udawaliśmy się po świętego Graala! W pełnym rynsztunku wyruszyliśmy w drogę. Wiedzieliśmy, że po drodze czekają nas trzy próby, które pozwolą nam zdobyć kielich. Pierwszą z nich okazała się próba pierwszego strażnika Graala – Baklawy. Trzeba było unikać jego pocisków i zbliżyć się do niego na tyle blisko, by go dotknąć. Jeśli to się udało, otrzymywaliśmy pierwszą część hasła. Następnym strażnikiem okazał się Falafel. U niego trzeba było sprawdzić swoją wiedzę z historii przechodząc po polach oznaczonych mistycznymi znakami. Od niego dostawaliśmy kolejną część hasła i ruszaliśmy do trzeciego strażnika – Gyrosa. Ostatnie zadanie było najtrudniejsze. Musieliśmy wybrać jedną osobę z zastępu i zawiązać jej przepaskę na oczy tak, żeby nic nie widziała. Kiedy wszystko było gotowe musieliśmy mówić im gdzie mają się kierować jednocześnie nie zbliżając się do nich na bliżej niż dwa metry. Droga prowadziła przez las, co utrudniało zadanie. W końcu jednak udało się. Jeden śmiałek złapał skrzynię, w której miał znajdować się Graal. Wtedy wszyscy z zasłoniętymi oczami podeszli do niego i również złapali skrzynię. Teraz musieli wypowiedzieć hasło, które je otwiera, ale przed tym musieli je w myślach zaszyfrować bez pomocy reszty. Kiedy to się udało, zdjęli opaski i otworzyli skrzynię. W środku jednak nie znaleźli Graala, znajdował się tam natomiast list od strażników, który wyglądał na bardzo stary (raczej bardzo, bardzo, BARDZO stary!). Było w nim napisane, że Graal nie jest już bezpieczny i muszą zabrać go w inne miejsce. Ta informacja nas przybiła jednak nasi zaprzyjaźnieni zakonnicy powiedzieli nam, żeby się nie martwić, że oni znajdą miejsce ukrycia kielicha. Wracając do ośrodka dostaliśmy zadanie. Ulepić jak najładniejszą harcerską rzeźbę ze śniegu, oceniana miała być kreatywność i jakość wykonania. Wszyscy od razu rzucili się do roboty i już po kilku chwilach dało się widzieć zalążki krzyży harcerskich i lilijek. Jeden zastęp (Łosie) postanowił podejść do zadania bardziej ambitnie i zbudować klamrę paska harcerskiego. Konkurencję wygrali Mroczni Templariusze ze swoim Krzyżem Harcerskim.

Po powrocie do ośrodka dostaliśmy czas na przygotowanie scenek do kinderbalu, który miał odbyć się wieczorem. Mieliśmy na to czas do obiadu i ciszę poobiednią. To wcale nie tak dużo na wymyślenie czegoś co będzie „epokowe” i zapadnie w pamięć wszystkim widzom, a także pozwoli wygrać kinderbal. Wszyscy szukali natchnienia, zbierali materiały i wytężali mózgownice. W końcu jednak czas się skończył i ubraliśmy się ciepło, żeby wyjść na pierwsze w tym roku rozgrywki Futbolu Syberyjskiego. Rozgrywki te jednak nie doszły do skutku z powodu braku równego terenu na boisko, ale znaleźliśmy sobie inne zajęcie. Skończyło się na zbiorowej nawalance ‘wszyscy’ vs ‘kadra’, która mimo kilkakrotnej przewagi liczebnej ‘wszystkich’ zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem kadry. Kiedy wracaliśmy już do ośrodka na naszej drodze stanął kolejny przeciwnik. ‘Wędrownicy+Zuchy’ vs ‘Harcerze’ pozostaje do dziś najbardziej ekscytującą ustawką jaką ten świat widział. Nikt nie jest w stanie powiedzieć co się tam dokładnie działo, niektórzy ocknęli się dopiero wieczorem w swoim pokoju, jeszcze kilku w ogóle się nie odnalazło, a starcie było tak wyrównane, że skończyło się remisem. Kiedy wszyscy pozbieraliśmy swoich kolegów i znaleźliśmy się w bezpiecznej kwaterze, do kinderbalu zostało nam niewiele czasu. Przygotowania weszły na zupełnie nowy poziom. Ludzie biegali po korytarzach, dało się słyszeć próbne śpiewy i dojrzeć fragmenty dekoracji do niektórych scenek. W całym ośrodku panowało ogromne poruszenie. W końcu nadeszła ta chwila i wszyscy zebraliśmy się w Sali kominkowej na ‘Weselu Shreka i Fiony’. Była to szalona impreza, tylko Ci, którzy tam byli wiedzą co się dokładnie działo, jednak z tego co mówią niektóre źródła, odbyła tam się bitwa pod Grunwaldem, Lord Vader zabił swojego syna, rozwiązywano problemy psychologiczne bohaterów bajek, odbyła się randka w ciemno i dało się usłyszeć niesamowitą pieśń znanego już na całym świecie duetu: Bounty & Marsik. Powiedziano tam również wiele dowcipów, niektóre z nich były zabójcze, jeszcze inne nie miały dna, a niektóre ocierały się o kategorię sucharów, kwasów bądź betonów. Wszyscy bawili się świetnie i kiedy wrócili do swoich pokojów długo nie mogli zasnąć z powodu żartu Ślepego, który powodował niekontrolowany śmiech. Co dziwniejsze z kwatery zniknęli wszyscy zastępowi i kadra, co wydało nam się bardzo podejrzane. Jednak w końcu zasnęliśmy, zmęczeni nie dającym nam spokoju śmiechem wywołanym przez wyżej wymienionego żartownisia.

Jak się okazało słusznie uważaliśmy ostatnie działania kadry za podejrzane… Z błogiego snu wyrwał nas głośny gwizdek naszego ukochanego oboźnego. Zaspani ubraliśmy się zgodnie z rozkazem w ciepłe ubrania i wyczłapaliśmy na dwór. Jak się okazało zakonnicy ustalili miejsce pobytu Graala! Na tę wieść wszyscy się rozbudzili. Ruszyliśmy we wskazanym kierunku i nagle naszym oczom ukazał się krąg świec, w którym na podwyższeniu paliło się kadzidło i pod białym materiałem leżał nasz cel. Święty Graal był w naszym zasięgu! Jednak wokół kręgu stało trzech dzielnych i mocarnych strażników, którzy za nic nie chcieli nas dopuścić do Graala. Po długiej i zaciętej walce udało nam się wejść do kręgu. Ustawiliśmy się wokół kielicha i z mocno bijącymi sercami przyglądaliśmy się jak Siemowit zdejmuje biały materiał.

6.02.2010 - I po wszystkim

W ośrodku dało się słyszeć ostatnie gwizdki oboźnego. Plecaki stały już na korytarzach, a harcerze i harcerki sprzątali pokoje. Ostatni apel, zdjęcie pamiątkowe i już trzeba było pakować plecaki do terenówek. Trochę przygnębieni sprawdziliśmy jeszcze czy nic nie zostało i czy wszyscy są dobrze spakowani. Kiedy ruszyliśmy ostatni raz w wędrówkę na parking słońce świeciło mocno, zupełnie jakby chciało nas pocieszyć. Niektórzy schodzili z tą znaną wszystkim dobrze łezką w oku… Kolejne zimowisko za nami… Zostaną nam wspomnienia, zdobyte umiejętności, no i oczywiście ta niezbyt zgrabna relacja *.

ćw. Kajetan Kapuściński na podstawie relacji zastępów, korekta stylistyczna - HO Dyzma Zawadzki