Dnia 4 września 2010 roku odbył się już siódmy spływ Drzewiczką!!! Wszyscy weterani się niezmiernie z tego cieszyli, natomiast ja pierwszy raz miałem zasmakować owej legendarnej już rzeki. Słyszałem już o niej wiele rzeczy, przede wszystkim to, że „zmienia ludzi”. Jednak aż takich emocji się nie spodziewałem ani ja, ani nikt z nas.

W piątek 3 września spotkaliśmy się ekipą z „Grunwaldu”, która wyjeżdżała dopiero po 16:00 z powodu dużej ilości wielce interesujących lekcji. Po dotarciu PKS-em do Nowego Miasta n. Pilicą wyruszyliśmy pieszo na działkę Buraka. Tam powitała nas reszta chłopaków ze Szczepu, oraz dziewczyny z kilku środowisk (1001 WDH-ek „Rzeka” i „Strumień”, Samodzielnego Zastępu „Teleri” z Mińska Mazowieckiego, 265 WDW „Talba”). Było także kilku weteranów, którzy uświetnili spływ z okazji 16stych urodzin Buraka seniora, m.in. Gutek. Dowiedzieliśmy się również, że poprzednia ekipa próbowała tradycyjnej przeprawy przez Pilicę, ale wycofali się wobec całkowicie zalanych łąk. Wieczór spędziliśmy na zjedzeniu kolacji i wysłuchaniu relacji z wyprawy Levego na Sycylię. Otrzymaliśmy również, hmmm, koszulki spływowe. Poszliśmy spać dosyć wcześnie, gdyż pobudkę zaplanowaliśmy wczesnym rankiem. Obudziły nas niezastąpione hity lata 2010!!! W rytm muzyki wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do Tomczyc, do autobusu. Po pól godzinie jazdy stanęliśmy nad brzegiem Drzewiczki. Okazało się, że prąd jest niezwykle silny, a poziom wody kilka razy wyższy niż normalnie. Ale kto by się tym przejmował, przecież jesteśmy kozaki! No i ruszyliśmy. Już na początku okazało się, że trochę przeceniliśmy nasze umiejętności… Na pierwszym drzewie kilka kajaków, w tym nasz, poszło pod wodę i gdyby nie natychmiastowa akcja, oraz nasze nieprzemakalne worki, byłoby ciężko. Paru osobom puściły nerwy, ale w końcu postanowiliśmy płynąć dalej. My z Niemasem już nie zakosztowaliśmy przyjemności kąpieli w niezbyt czystej wodzie, ale paru osobom się to zdarzyło. Ponieśliśmy także straty w postaci jednej jednostki pływającej, dowodzonej przez Artura, któremu pies ratował rzeczy. Później towarzyszył zresztą nam dalej. Kilkakrotnie pomagaliśmy jeszcze osobom, które się wywróciły, w Odrzywole zaś nastąpiło przegrupowanie i składy się zmieniły. Od tej pory płynęło się prościej, choć chłopakom z Pawciem śmierć zajrzała w oczy jeszcze raz. Z powodu dużych strat Paweł i Piter podjęli decyzję o zakończeniu spływu w Żdżarkach. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w Odrzywole jeden pan oświadczył, że jest zakaz spływów. Uradowani tą wiadomością ruszyliśmy samochodami na działkę, zostawiając ekipę do załadowania kajaków. Na działce powoli ochłonęliśmy z szoku i miło spędzaliśmy czas jedząc, śpiewają, gadając itd. Czekał nas jeszcze jeden miły akcent w postaci urodzin Buraka, które uczciliśmy unoszącymi się powietrzu światłami z krepiny i oczywiście tortem. Następnego dnia czekał nas powrót do domu i nieprzyjemna perspektywa spędzenia roku w szkole.

Mimo złamanego kajaka, kilku chorych osób, naprawdę groźnych sytuacji, przemoczonych 50% rzeczy i długo, długo utrzymującego się urazu do wody, ten spływ z dalszej perspektywy uważam za udany. Stawiliśmy dzielnie czoła powodziowemu nurtowi prawie że górskiej rzeki i to napawa optymizmem. Choć jednak następnym razem warto będzie sprawdzić stan wód.

ćw. Artur Wołoszko