Relacja Marka Tumiłowskiego z XLI obozu 16 WDH w Karwińskich Błotach w 1970 roku.

To był jakiś pechowy obóz.

Super miejsce nad morzem, obozowisko w leśnym parowie tuż za wydmami, z daleka od siedzib ludzkich i wczasowiczów. Tylko wodę pitną dowoziliśmy wózkiem w bańkach po mleku z odległego gospodarstwa. O kłopotach z myciem nie wspominam, bo każdy kto kiedykolwiek przeżył gehennę walki z mydłem w morskiej wodzie, rozumie to doskonale.

Nasze przedobiednie wyjścia w teren najczęściej kończyły się w Krokowej, takim letniskowym ni to miasteczku ni osadzie. Szczególnie sympatyczna była atmosfera i towarzystwo w kawiarence w zameczku. W naszych pobytach tamże nie było nic nieharcerskiego, częściowo może z powodów, nazwijmy: mocno ograniczonych funduszy reprezentacyjnych. Zwykle jak wracaliśmy do obozu z nieba lał się niemiłosierny żar, a my obiecywaliśmy sobie plażę i kąpiel w morzu tuż po obiedzie. No i wychodzimy na pustą stumetrowej szerokości plażę, słońce owszem, ale jakieś takie zimowe, lodowate morze spienione jak my i wiatr siepie piaskiem jak śrutem z dubeltówki. Odwrót. Za wydmą w obozie upał. I tak przez cały miesiąc. 

 

Brzeg morza przy obozie

 

Fragment lasu  - obóz był rozbity ok. 50m w prawo

Jak zwykle graliśmy w siatkę, ale na poziomie leśnym i nasza reprezentacja przegrała sromotnie mecz wyjazdowy z pobliskimi pogranicznikami. Jeden z druhów miał z polskiego extra zadanie wakacyjne i taszczył w plecaku dwa tomy "Popiołów". Po przeczytaniu pierwszego zdania: "Ogary poszły w las", odłożył wiekopomne dzieło i więcej do niego nie zajrzał. Oj ciężka to była wiedza.

W naszych różnych relacjach z harcerskich wypadów, pomijamy aspekt wyżywienia i ogólnie służby kwatermistrzowskiej. A jest to rzecz niesłychanie ważna, wpływająca zarówno na przebieg akcji jak i wrażenia uczestników. Ja porównuję ten obszar działalności do tak modnej obecnie logistyki. Jestem przekonany, że dobry kwatermistrz to znaczna część sukcesu drużyny, i poprzez ciężką i odpowiedzialną pracę na tej funkcji można wykształcić bardzo wartościowych instruktorów. Jest to pole do popisu dla starszych chłopców, dla których często brak jest miejsca na pionową bądź poziomą karierę. A tu otwiera się wprost nieograniczone pole do popisu: niezależność, samodzielność i jakaż odpowiedzialność. Nie jestem zwolennikiem rozbudowywania służb pomocniczych ponad miarę, ale warto wiedzieć, że podczas interwencji sił ONZ na Bałkanach, na efekt jednego walczącego żołnierza pracowało trzech logistyków, także żołnierzy służących często na pierwszej linii. Wtrącam w tym miejscu swój komentarz, dlatego że ta sfera źle działała podczas opisywanej akcji letniej i miała wpływ na jej zdecydowanie ujemną ocenę, a może i na pewne załamanie drużyny. A tu, jedzenie było kiepskie i w niewystarczających ilościach. Trzy plasterki kiełbasy na kromce chleba posmarowanej margaryną plus kromka z marmoladą, to stanowczo za mało jak na potrzeby nastolatków. Uzupełnialiśmy tę dietkę jak się dało, ale paczki z domu i herbatniki nie zastąpią solidnego posiłku. Wstyd się przyznać, ale na zawsze zapamiętałem naszą zbiorową ekstazę z powodu zakupu kilku bochenków gorącego chleba w jakiejś napotkanej lokalnej piekarni. Pamiętam ten smak i kłopoty żołądkowe później.

Gwoździem programu obozu był rajd do Gdańska. Jak już wspominałem, byliśmy zapalonymi piechurami a zdobycie Odznak Turystyki Pieszej, było podówczas kanonem. Mam popularną i brązową. Chodziliśmy ostro, krokiem turystycznym " 8 na godzinę", a im ostrzej, tym poważanie większe. Do zastępu starszych chłopaków trafił przez przypadek młodziutki i wówczas malutki Rysiek Kukuła. Jak przyszło do drałowania na wyścigi, to te chłopaki pomagali Ryśkowi nieść plecak. W praktyce wyglądało to tak, że porywali go ze sobą jak trąba powietrzna, i nie jestem do końca przekonany, czy mój wieloletni kolega i przyjaciel, w ogóle dotykał podłoża.

Na skutek przypadkowych źródeł zaprowiantowania, wycieczka omal nie skończyło się dramatycznie. Przeterminowane konserwy spowodowały poważne masowe zatrucie, a jeden z nas wylądował w szpitalu. Przez kilka następnych dni było dużo sportu, ale ograniczonego tylko do sprintu do latryny. Ale była jazda. Wtedy przez autopsję poznałem określenie "pusty jak gwizdek".

Nawarstwienie problemów organizacyjnych spowodowało odwołanie biegu harcerskiego. A to już rzecz niespotykana w naszych dziejach. Lwia część pracy programowej odbywała się zawsze na letnich obozach, i praktycznie jedyną możliwością zdobycia wyższego stopnia czy sprawności, było uczestnictwo w akcji letniej. Sporadycznie organizowane w ciągu roku wycieczki czy biwaki nie były przedsięwzięciami gromadzącymi odpowiedniej ilości instruktorów i uczestników do zorganizowania biegu. Kadra sama nie zainteresowana podnoszeniem kwalifikacji, uznała problem za poboczny. Ten nazwijmy to wypadek, zaczął generować problemy kadrowe na przyszłość. Z perspektywy czasu uważam, że blokowanie awansów w latach 70-tych spowodowało odejście z drużyny wielu wartościowych ludzi, a fakt ten nigdy nie dotarł do świadomości osób za to odpowiedzialnych. Nie twierdzę, że chłopaki z tego okresu to jacyś supermani, ale wszyscy kończyliśmy przyzwoite licea, atrakcyjne kierunki uczelni, gdzie o jedno miejsce konkurowało się z kilkunastoma kandydatami, a alternatywą niezdanego egzaminu była dwuletnia zasadnicza służba wojskowa. Ja z trzeciego obozu wróciłem w stopniu ochotnika, co było dalekie od moich oczekiwań.

Kumulacja pechowych zdarzeń nastąpiła jednak dopiero na koniec. Klasyk kina dreszczowców, Alfred Hitchkok twierdził, że film powinien zaczynać się trzęsieniem ziemi i napięcie powinno stopniowo rosnąć. Mógłby kręcić u nas. Naczekaliśmy się na transport powrotny. I to dni, a nie godziny. W końcu zwinęliśmy obóz i przenieśliśmy na grzbietach do drogi całe wyposażenie razem z namiotami. Sprzęt odjechał, a my noc i dzień spędziliśmy w stodole. To, że kwaterka wyjechała przed uczestnikami, to chyba też ewenement w historii. Jak dojedliśmy resztki suchego prowiantu, nareszcie przyjechał autokar. Wracaliśmy nocą. Gdzieś pod Ostródą autobus stoczył się do rowu. Wypadek był poważny, bo wykręciliśmy półtora obrotu wokół osi podłużnej pojazdu. Spałem przy oknie i mam jeszcze ślad po szybie, z którą zostałem na stoku, jak autobus potoczył się dalej. Pospiesznie ewakuowano nas do pobliskiej stodoły, bo kurs nie był chyba do końca legalny. Rano dojazd do pociągu i powrót do Warszawy. Wróciliśmy "lekko zdeptani", tak jak wyszliśmy z obozu kilka dni temu. Straciłem w wypadku większość wyposażenia obozowego, po którym przetoczył się autobus. Gdybym miał zarost, to menażką mógłbym się ogolić. Rodzice mieli rozmowę z Komendą, w wyniku której stan osobowy drużyny skurczył się do kilkunastu. Odeszło wtedy większość moich rówieśników i nieco starszych kolegów.

Następnego lata nie było już mowy o oddzielnym obozie i byliśmy w stanie skompletować tylko trzy, ledwo ledwo obsadzone zastępy.

Marek Tumiłowski
wrzesień 2005r.

Statystyka
XLI Obóz 16 WDH Karwińskie Błota
termin: 03-29.07.1970 rok
Komendant: Stanisław Korwin-Szymanowski
Oboźny: Andrzej Marczak
Kwatermistrz: Marek Wronkowski
4 zastępy:
Zastęp I Moczygnaty - zast. Jarek Kopaczewski
Zastęp II ?  - zast. Jacek Lubański
Zastęp III ?
Zastęp IV ?