Po obozie, 9 stycznia 1926 roku, odbyła się "tradycją roku ubiegłego" Choinka Drużyny.

W marcu zaś otrzymała drużyna "Dyplom Drużyny Harcerskiej" głoszący, że:

"Naczelnictwo Z. H. P. czyni wiadomym ogółowi członków Z. H. P. oraz wszystkim, komu o tym wiedzieć należy, że 16 Drużyna męska imienia Zawiszy Czarnego w Warszawie, założona w roku 1911, uznana została w roku 1926 za drużynę harcerską w Związku Harcerstwa Polskiego. 
Warszawa, dn. 9.III.1926 r."

Od tego czasu Drużyna będzie otrzymywała takie dyplomy corocznie, jako dowód spełnionych wszystkich warunków na ten tytuł. 

Zostaje ogłoszony nowy konkurs między zastępami, który zmusza je do ciągłej wytężonej pracy i rozwija inicjatywę chłopców. 

W czerwcu został podpisany z inicjatywy druha Wierzbowskiego "Akt erekcyjny" Koła Zawiszaków o treści następującej:

"My, starzy harcerze Szesnastki, pragnąc zachować stałą łączność ze sobą i macierzystą naszą drużyną, 16 Warszawską Drużyną Harcerską im. Zawiszy Czarnego, zebrani dnia 4 czerwca 1926 roku, uchwalamy jednogłośnie "Koło Zawiszaków" erygować. 

Ożywieni chęcią pomocy naszym młodszym braciom harcerzom, za cel sobie stawiamy współpracować z drużyną i dzielnych obywateli Najjaśniejszej Rzeczypospolitej przysporzyć. 

Dań w st. m, Warszawie w dniu 4.VI.1926 r."

Podpisani: 
Zygmunt Wierzbowski, drużynowy Z. Cz. przod. ZHP
Włodzimierz Boerner, Przyboczny Z. Cz. 
Tadeusz Stawecki, przyboczny Z. Cz. i przod. ZHP
Romuald Narbutowicz, zastępowy "Orłów".

W związku ze zbliżającym się obozem letnim i koniecznością zebrania nań odpowiednich funduszów został zorganizowany szereg imprez dochodowych. 

Na Wielkanoc odbyła się wycieczka do Krakowa i okolic. Komendantem - Tadeusz Klamer, plus pięciu wywiadowców i dwóch młodzików. Wycieczka była bardzo miła i polegała przede wszystkim na zwiedzaniu zabytków Krakowa i Wieliczki.

Obóz letni, siódmy z kolei, odbył się w lipcu w leśniczówce Meczyszcze (nadleśnictwo Suchodół, woj. Stanisławowskie - Karpaty Wschodnie). W porównaniu z obozem zeszłorocznym liczebność była dużo większa. Komendantem został Zyg Wierzbowski, oboźnym Tadeusz Klamer, funkcję gospodarza piastował Romuald Narbutowicz, czyli "Łomcio" (nie wymawiał litery R). Lekarzem obozowym - dh Stawecki Józef i wreszcie kierownikiem wychowania fizycznego - Piotr Pawlikowski, czyli poprostu Pieprzyk, vulgo Pietrzyk. Poza tym: zastęp Żubrów - ludzi 7, Orłów - ludzi 9, Rysiów - ludzi 9, Kruków - ludzi 10. Miejsce obozu Drużyna objęła po 8 WDH. Część chłopców zamieszkała w baraku, a najstarsze zastępy - Żubry i Orły, w 2 namiotach będących chlubą Drużyny. Były to bowiem namioty obmyślone przez Zyga i według jego planu wykonane, pierwsze prawdopodobnie w Polsce namioty tego wzoru, t. zn. obliczane na zastęp. (Przed tym bowiem istniały albo hangary wojskowe, albo małe dwuosobowe plandeki). Po wprowadzeniu pewnych poprawek, typ tych namiotów utrzymał się w Drużynie do dziś.

1926 r. Obóz w Meczyszczu. Gimnastyka ranna.

Był to obóz bardzo ciężki, najcięższy może ze wszystkich obozów Drużyny. O ile bowiem Białka miała za zadanie przyzwyczaić chłopców do życia obozowego i przygotować ich dopiero do prawdziwej pracy obozowej, o tyle Meczyszcze było właśnie drugim etapem tego planu i miało za zadanie odpowiednio już przygotowanych chłopców podciągnąć na możliwie najwyższy poziom techniczny. Przerabiano przede wszystkim terenoznawstwo, utrudnione z powodu górskiego terenu i zupełnego braku dróg, sygnalizację i samarytankę - prowadzoną przez Eskulapa - Staweckiego.

1926 r. Obóz w Meczyszczu. Alarm.

Poza tym, jako dwie osobliwości obozu, należy wymienić: kanię i żmiję. Kania - piskle, była kupiona od młodego górala, który ją prawdopodobnie wyjął z gniazda, i strasznie się oswoiła - stając się ulubienicą obozu. Pod koniec obozu podrosła i uciekła. Żmije zaś przestały być wkrótce osobliwością z powodu ogromnego ich natłoku w okolicy. Było ich tak dużo, że na wycieczkach zabijano je poprostu tuzinami, z najwyższą obojętnością i flegmą.

1926 r. Obóz w Meczyszczu. Goście w obozie.

Jesienią praca rozpoczęła się normalnie. Zastępy urządzały wycieczki, został ogłoszony konkurs między zastępami. Prowadzono nadal warsztaty radiotechniczny i zabawkarski, sekcja volley-balla odbywała swoje treningi, wreszcie został zorganizowany kurs boksu.

16 października dh. Zygmunt Wierzbowski ustąpił ze stanowiska drużynowego, oddając komendę swemu przybocznemu, Piotrowi Pawlikowskiemu. Ustępujący drużynowy odegrał, jak już poprzednio wspomnieliśmy decydującą rolę w historii rozwoju Szesnastki. Potrafił on w duszach chłopców zaszczepić piękne cechy, które odtąd są charakterystyczne dla Zawiszaków: wielkie umiłowanie tradycji Szesnastki, dumę z przynależności do Drużyny, poczucie odpowiedzialności za Nią, kult dla Jej sztandaru. Stojącego odtąd stale przy Szesnastce, dh. Wierzbowskiego można nazwać odnowicielem Drużyny i strażnikiem Jej tradycji.

"- Z dniem dzisiejszym obejmuję Drużynę - pisał nowy drużynowy. - Nie jestem dla was człowiekiem obcym, znacie mnie. Sądzę, że we wszystkich z was znajdę współpracowników, pełnych zapału do pracy. Nie słowami, lecz czynem musimy dowieść, że jesteśmy godni być jedną z najstarszych drużyn Rzeczypospolitej. 
                                                                                 Piotr Pawlikowski. 
Warszawa, dnia 16.X.                                         Drużynowy " Zawiszy Czarnego."

W listopadzie odbyły się zawody kolarskie drużyny. 

Podczas świąt Bożego Narodzenia urządzono 7-dniowy obóz zimowy w Starachowicach (woj. Kieleckie), dla zastępowych i 2 najstarszych zastępów. Komendantem był Pietrek Pawlikowski, a brało w nim udział 10 ludzi. Mieszkano w nowo wykończonym domu kolonii robotniczej, jeszcze nie zamieszkałej. Nastrój obozu bardzo dobrze obrazuje jego kronika pisana przez Dzidka Eberhardta.

"Dnia 26 w niedzielę miesiąca grudnia roku pańskiego 1926 wyruszyliśmy z Dw. Głównego w następującym składzie: Pietrek Pawlikowski (komendant), Romek Narbutowicz (pomagier komendanta], Janusz Piguła-Klarner-Jajko (nie wiem, czy który murzyn może się poszczycić takim długim nazwiskiem), Tadzio Orczyński, Jurek "Łatek" Perednia, Włodek Hellmann (wzgl. Helllmannnn), Jędrek Musiałkowski, Zbyszek Klarner-Jajko, Staszek Tyszlewicz (ochrzczony później Agapa) i ja, to znaczy Eberhardt. 

Z początku humory były mierne, bo pociąg podstawiono późno, musieliśmy czekać na mrozie; w wagonie było pieskie zimno, wobec czego przez dłuższy czas zajmowaliśmy się tupaniem na rozgrzewkę. Później zrobiło się cieplej, konduktor zapalił lampę i poszliśmy spać. Nazajutrz wysiedliśmy szczęśliwie na miejscu.

Po przyjeździe nastąpiła instalacja i urządzenie obozu, ograniczające się zresztą do rozpakowania bagażu i ułożenia posłań. Potem zjedliśmy śniadanie, jedno z lepszych śniadań w życiu, nie dlatego, że je gotował Piguła, lecz dlatego, że byliśmy porządnie głodni. 

Zjadłszy śniadanie, część poszła ślizgać się po pokrytych lodem polach koło Kamionki, a część jeździć na sankach po spadzistych i wyślizganych ulicach kolonii robotniczej. Obie grupy bawiły się świetnie przez godzinę, po upływie której odbył się pierwszy i ostatni raport główny, na którym Pietrek ustalił porządek dnia. Wieczorem była gawęda Włodka p. t. "Rozwój sprzętu wojennego". 

Pietrek zabronił kląć. I nie tylko zabronił, ale jeszcze ciągnie za uszy, jak ktoś klnie. Kiedy po powrocie zmierzyłem jeden z moich organów słuchu, okazało się, że jest dłuższy o pół centymetra, niż przed wyjazdem. Właściwie to Pietrek jest winien, że moja kronika jest tak uboga. Wyobraźcie sobie państwo, przychodzę do niego podczas ćwiczeń poobiednich, kiedy inni przerabiając mapy, marnowali papier i mówię mu tak: 

- Będę robił notatki do kroniki. 

A on robi chytrą minę, śmieje się i powiada: „nie nabierzesz mnie na swoją kronikę".

Wobec czego muszę potężnie improwizować. Zresztą to wszystko jedno, czy napiszę w kronice prawdę, czy też nablaguję. Bo od prawdy są sprawozdania i dokumenty, które ma, a przynajmniej powinna mieć Drużyna. A jeżeli ja troszeczkę przesadzę, to nawet będzie dobrze. Przypuśćmy, że napiszę, że Drużyna miała na obozie lakierki, samochód, sztywne kołnierzyki i kieszonkowy fortepian, to żaden z obozowców nie przyzna się, że tych detali nie było, a następne pokolenia będą zbudowane wielkością, obecnej Szesnastki.

Pogoda nie dopisuje. Dlatego też nie mamy sportów, które na początku obozu zapowiadały się świetnie. Piguła był w fabryce. Dyrekcja zgodziła się na zwiedzenie tych zakładów (fabryka broni). Jutro tam pójdziemy.

Dziś z powodu Sylwestra odbyła się w obozie wielka uroczystość. Śpiewaliśmy do godziny 12-ej, poczem Piguła trzasnął kijem w garnek 12 razy. Tadzio zagrał przed domem wspaniały hejnał na sygnałówce, nagrodzony oklaskami. Wróciwszy od izby odśpiewaliśmy Rotę, po której odbył się z masońskimi ceremoniami chrzest Staśka Tyszewicza, zwanego odtąd Agapą. Potem Pietrzyk palnął mówkę i zasiedliśmy do uczty, podczas której zjedliśmy wszystkie słodycze, przywiezione z Warszawy i na ten cel troskliwie przechowywane. Poszliśmy spać o 1-ej. 

Dn. l stycznia było bardzo ciepło - mieliśmy w lesie bardzo ciekawe i przyjemne gry... Popołudnie spędziliśmy normalnie. Wieczorem, kiedy nadszedł czas na pakowanie, Pietrzyk ogłosił alarm, na który trzeba było stanąć kompletnie przygotowanym do odjazdu. Pierwszy stanął Jędrek Musiałkowski, w ciągu 8 min. Bardzo dobry czas. Rzeczy pojechały na stację na furze - my piechotą. 

Na stacji spotkała nas nieco przykra niespodzianka: nie było zarezerwowanych przedziałów. Zajęliśmy przedział 4-ej klasy, skąd Piguła energicznie wyrzucił paru Żydków. Ułożywszy się, gdzie kto mógł, spaliśmy aż do Grodziska, gdzie wsiadło kilkunastu pasażerów. Stanęliśmy w Warszawie szczęśliwie o godz. 6-ej.
Konie. 

Czwartego - szkoła."
(wyjątki z kroniki obozu zimowego w Starachowicach, pisanej przez Dzidka Eberhardta).

Roman Różycki - "Kronika 25 lat dziejów Szesnastki 1911-1936"- Warszawa 1936 r.
Pisownia zgodna z oryginałem. Przepisał wyw. Daniel Karkowski.

Więcej...