Lecz jeszcze i z innych dwóch powodów rok ten jest znamienny w naszej historii. Oto w lutym zaczyna wychodzić "Sulimczyk", stwór, który więcej zasług położył nad pielęgnowaniem i zachowaniem tradycji Drużyny, niż wszyscy jej historycy razem wzięci; zaś na jesieni zostaje zainicjowana i dokonana budowa izby, o której posiadaniu marzono i o którą bezskutecznie w Szesnastce zabiegano jeszcze w przedwojennym okresie jej życia.

Ale wróćmy do rzeczy. Dn. 6 stycznia odbyła się doroczna Choinka. Od początku roku do lutego trwał kurs dla zastępowych w zastępie Kruków, prowadzony przez zaproszonych instruktorów z Komendy Chorągwi i z Drużyny.

15 lutego wyszedł pierwszy numer Sulimczyka, wydany przez zastęp Bobrów i tu nie możemy się powstrzymać od małej dygresji na korzyść sławnego zastępu, niezbędnej dla należytego oświetlenia genezy pisma i atmosfery, w której się rozwijało.

Zastęp „Bobrów" wyłonił się z przygotowawczych czeluści Gromady Wilczęcej na jesieni 1926 r. i pierwszym jego zastępowym był Tadeusz Orczyński, Ale zastęp zaczął żyć dopiero wtedy, gdy zastępowym został w styczniu 1928 r. dh. Jerzy Doliwa-Jankowski, który podniósł go do poziomu "high life'u" Drużyny. Werwa i ekscentryczność zastępowego opromieniały zastęp, który znowu dawał swemu wodzowi oparcie i świadomość, że jest zastępowym najbardziej zwartej i błyszczącej jednostki w Drużynie. Nie należy jednak rozumieć tego w ten sposób, że Bobry były zastępem najsilniejszym technicznie, czy najpracowitszym, czy też najlepszym z punktu widzenia harcerskiego - byłoby to wielką niesprawiedliwością w stosunku do innych zastępów, z których niewątpliwie wiele położyło dużo większe zasługi dla Drużyny.

Bobry w innej dziedzinie były bezkonkurencyjne. One to właśnie nadawały Drużynie ton i szyk, one były arbitrami elegantiarum, one były przykładem najbardziej zżytego zastępu na terenach nieharcerskich. Krótko mówiąc, Bobry, była to "złota młodzież" Szesnastki.

Widomym znakiem tego wyróżniania się zastępu było zatwierdzenie rozkazem drużynowego z dn. 9. 11. 29 "odznaki zast. Bobrów - sygnetu z lilijką harcerską", pierwszej odznaki zastępowej w dziejach Drużyny, który to zwyczaj później przejęły i inne zastępy, jak np. Łosie lub Orły.

W 1930 r, Bobry były już zastępem dorosłym, rozhukanym i niezbyt, mówiąc między nami, przejętym pracą harcerską. I wtedy Doliwa udał się do znanej i wypróbowanej poradni pod firmą "Zyg", z prośbą o radę; jaką dać zastępowi poważniejszą robotę, któraby odpowiadała ich wiekowi i dawała zarazem korzyść Drużynie?

Zastępowy wyszedł zaspokojony. Myśl wydawania pisemka Szesnastki była rzucona. Podówczas zaś istniał w Drużynie w zastępie "Kruków" druh Gustaw Radwański, redaktor i wydawca pisma szkolnego „Grafoman", który rozporządzał pięknym powielaczem marki „Gestetner" i był świetną siłą zarówno pod względem technicznym, jak i literackim. Te okoliczności skłoniły Doliwę do złożenia mu wizyty i zaproponowania współpracy. I tak z fuzji Kruka z Bobrami, gdzie pierwsza strona dawała talent redaktorski i literacki, a druga firmę, nastrój i 5 piór - powstał Sulimczyk.

Ponieważ zaś zajęliśmy się już poprzednio dość obszerną charakterystyką zastępu, na którego gruncie pismo powstało, więc jest dla nas zrozumiałe, że silna indywidualność Bobrów musiała wycisnąć na nim swoje piętno. I rzeczywiście pierwszy rok istnienia Sulimczyka jest właściwie odbiciem życia Bobrów, a literacko rzecz biorąc, jest rokiem największego rozkwitu.

Nicby jednak nie pomogła ani indywidualność zastępu, ani jego 5 piór, ani żadne inne sprzyjające okoliczności, gdyby redaktorem naczelnym nie został dh. Gustaw Radwański, który swój rozległy dorobek literacki pod pseudonimem Nie - rada ukrywał.

Jeżeli bowiem Sulimczyk miał duszę, to duszą tą był niewątpliwie Gucio. Ile pracy, już nie tyle fizycznej, ale stokroć bardziej wyczerpującej, pracy nerwów, trzeba włożyć w takie redaktorstwo, wiedzieć może, tylko ten, który się sam tym zajmował. Żadne bowiem opisy nie oddadzą tego ciągłego napięcia, w jakim się człowiek znajduje, ciągłej troski, "czy wyjdzie", " czy się będzie podobał", "czy się uda", czy wreszcie "odczują to, co się chciało wyrazić". Jest to praca, która nie ma godzin regulaminowo przeznaczonych, praca, która nie ustaje ani podczas odpoczynku, ani jedzenia, ani spania, ani rozrywki. Zawsze, o każdej porze dnia i nocy mózg redaktorski pracuje nad wyłowieniem z otaczającego go świata i wciśnięciem w szpalty swego pisma wszystkiego, co jest najlepsze i najpiękniejsze. Dlatego to wydatnie nie może na tym stanowisku pracować człowiek, dla którego wydawane pismo nie stało się najważniejszą rzeczą w świecie jego zainteresowań. Bo choćby wtedy poziom pisma był nawet technicznie wysoki, to zawsze będzie mu brakować tego czegoś, co się nazywa duszą pisma i zawsze będzie ono puste, nieciekawe i martwe.

Taką właśnie pracę, taką duszę wkładał w Sulimczyka redaktor Gustaw Radwański. I dlatego, jeżeli uznajemy niezwykłe zasługi Sulimczyka dla Drużyny, to przede wszystkim musimy być wdzięczni za to jego pierwszemu Naczelnemu Redaktorowi.

Sulimczyk nr 10 z 23.06.1930 r.

Jeden z pierwszych numerów Sulimczyka (Nr 10 z 23 czerwca 1930 r).

23 marca odbyły się zawody strzeleckie o mistrzostwo w Chorągwi Warszawskiej. Drużyna nasza wystawiła ekipę w grupie juniorów, która zdobyła I miejsce zespołowo, zaś indywidualnie I m. dh Stanisław Leinweber i II m. dh. Jerzy Hellmann. Obaj zwycięzcy zostali zaliczeni przez Komendę Chorągwi do reprezentacji Chorągwi w zawodach Przysposobienia Wojskowego, które miały się odbyć 28 i 29 maja.

Tego samego dnia, t. j. 23 marca Drużyna zgłosiła swą sekcję wolley-ball'ową, czyli mniej szumnie a zrozumiałej - sekcję siatkówki, do Warszawskiego Okręgowego Związku Gier Sportowych. Sekcja wkrótce została mistrzem klasy B i jako taka weszła do klasy A okręgu warszawskiego, bijąc AZS II w stosunku 16: 14.

Tymczasem w Radzie Instruktorów zaszły pewne zmiany. Oto przewodniczącym Rady został na miejsce Pietrka Pawlikowskiego Zyg Wierzbowski (rozkaz z dn. 5 kwietnia).

W tym też czasie został zakończony 2-miesięczny konkurs zastępów, w którym pierwsze miejsce wzięły Bobry.

12 kwietnia odbył się doroczny konkurs śpiewu o nagrodę przechodnią, w którym pierwsze miejsce wzięły Żbiki, bijąc "reprezentacyjny chór" Kruków (nie były przy głosie).
(Sulimczyk z dn. 15 kwietnia).

Na Wielkanoc odbyła się krajoznawcza wycieczka 5-dniowa w góry Świętokrzyskie. Po raz trzeci od 1924 r, został zmieniony i uzupełniony w duchu nowoczesnym "Regulamin wewnętrzny" i zarazem został opracowany Regulamin Biblioteki (zatw. rozk. z dn. 1 maja).

11 maja sekcja siatkówki pokazała swą klasę w 3 meczach, bijąc Makkabi 30: 0 (v. o.), Jutrznię 30: 0 (v. o.) i YMCA 29: 26 (towarzyski). Triumf co prawda zmniejszał trochę fakt, że 2 pierwsze mecze były wygrane "valk-overem", no ale to przecież nie jest winą naszej sekcji, która wkrótce (pismo z dn. 15 maja) została wyznaczona na reprezentację Chorągwi w zawodach PW i WF, które, jak to już wspomnieliśmy, miały się odbyć 28 i 29 maja.

W okresie od 16 do 23 maja odbył się we wszystkich drużynach Chorągwi trójbój lekkoatletyczny organizowany przez referat WF, który każda drużyna przeprowadzała u siebie. Konkurencje były: skok, bieg i rzut kulą, wzgl. palantówką. Na 132 możliwych punktów. Drużyna nasza uzyskała 129 pkt.

25 maja znowu 2 zwycięskie mecze: z "Czarnymi" 30: 0 (v. o.) i z YMCA II 30: 12 (towarzyski).

"W dniach 28 i 29 maja z okazji święta W. F. i P. W. odbyły się doroczne zawody w grach, lekkiej atletyce, łucznictwie i strzelaniu.

Drużyna nasza została wyznaczona, jako reprezentacja Chorągwi Warsz. do zawodów: 

1) siatkówki - i zdobyła I miejsce, bijąc Ligę Mocarstwową 30: 0 i Strzelca 30: 0; 
2) lekkoatletycznych - i zajęła w wyznaczonych konkurencjach następujące miejsca: na 100 m - II miejsce; w skoku wdal - I miejsce; w skoku wzwyż - II miejsce; 
3) w strzelaniu, które jednak nie odbyło się; 

i zdobyła 5 medali".
(Alb. Drużyny sprawozdanie sportowe).

Ogólnie zaś biorąc na 21 meczów siatkówki rozegranych w 1930 r. - 16 zostało wygranych.

1 czerwca Zyg Wierzbowski został mianowany Kierownikiem Wydziału Wizytacji w K. Ch.

Podczas Zielonych Świątek w dn. 8 i 9 czerwca odbył się w Płudach Zlot Chorągwi, połączony z zawodami w dziedzinie obozownictwa. W zawodach tych w kategorii drużyn A, I miejsce zajęła 16 WDH, zdobywając 2 punkty i po raz wtóry uzyskując tytuł "Reprezentacyjnej Drużyny Stolicy" i nagrodę przechodnią - tabliczkę na sztandar.

W ten sposób Drużyna dowiodła po raz drugi (pierwsze zwycięstwo w 1928 r.), że godna jest swego miana -  pierwszej drużyny Warszawy. (Zawody tego rodzaju - w roku 1929 nie były urządzone).

14 czerwca został ukończony wiosenny kurs instruktorów LOPP, w którym brało udział 4 Zawiszaków. Wszyscy oni ukończyli kurs z wynikiem dobrym, zyskując III stopień instruktora obrony przeciwgazowej.

W końcu czerwca został zamknięty zimowy okres pracy, zaś 28.6 drużyna wyjechała na obóz. 

1930 r. Widok na obóz.

11 z kolei obóz letni został rozbity pod wsią Niedzica (pow. Nowy Targ) w kotlinie rzeki Łapszanka, na obszernej łące, pokrytej gdzieniegdzie krzakami. Komendantem obozu był drużynowy Gryzmuś Piaskowski, oboźnym do dn. 15 lipca Jurek Doliwa-Jankowski, od 15 lipca Włodek Hellmann. Poza tym rezydowali w Komendzie 2 instruktorzy, Zyg i Pietrek. Zastępów było 6, ludzi 60, czyli o 33% więcej, niż na poprzednim obozie.

1930 r. Komenda - od lewej: Włodek Hellmann, Gryzmuś Piaskowski, Dzidek Eberhardt, Zyg Wierzbowski, Piotrek Pawlikowski.

Według sprawozdania najwięcej nacisku położono na trzy rzeczy: wycieczki, gawędy i sport. Gotowała kucharka - popularna Frania. Podczas Święta Obozu odbył się bieg harcerski z 11 przeszkodami. Jako atrakcję obozu należy wymienić alarmy - 1 dzienny i parę nocnych. Poza tym wykradzenie sąsiadce - 8WDH bandery głównej podczas podkradanki.

1930 r. W kuchni - Gucio Radwański (gospodarz) i Frania (kucharka).

Resztę uzupełni gazetka obozowa odczytana na ostatnim ognisku o treści następującej:

"Tytuł (znany tylko wtajemniczonym). 

Komunikat: Zwracamy uwagę na ważniejsze punkty porządku dziennego: 
Godz. 6. Warta daremnie usiłuje obudzić kuchcików; Frania nadchodzi, narzekając na brak wody i paliwa. Godz. 6.30. Pobudka przyśpieszona o pół godziny, ponieważ budzik źle chodzi. Następnie odśpiewanie "Kiedy ranne wstają zorze" na tyle głosów, ilu ludzi śpiewa, po czym następuje uroczyste zaplątanie bandery.  

1930 r. Niedzica - podnoszenie bandery.

1930 r. Niedzica - komendant przy fladze.

Po śniadaniu prace obozowe: zwalenie masztu, odplątanie bandery, stawianie masztu.

1930 r. Stawianie masztu.

W południe mykwa, zwana szumnie kąpielą, w dołku naszej rzeczki. Tamże zdawanie na pływaka. Po kąpieli obiad, składający się zwykle z 3 dań i deseru dla gospodarza w postaci napomnień Komendy: w pierwszej połowie obozu napomnień, że porcje za duże, w drugiej, że za małe. Natychmiast po obiedzie następuje od razu cisza względna, mimo rozpaczliwych wysiłków druha oboźnego.

1930 r. Niedzica - kąpiel.

1930 r. Niedzica - na stołówce.

Po ciszy sport, zorganizowany w grupach -  np. na uboczu siedzi kilku ludzi wokół kuli, którą od czasu do czasu ktoś leniwie popchnie. Całość robi wrażenie seansu spirytystycznego. W rzeczy samej jest to zalegalizowane dekownictwo. Zmęczeni ćwiczeniami cielesnymi chłopcy z apetytem zajadają podwieczorek. Następuje czas wolny, przeznaczony na zdawanie stopni i sprawności. Czas wolny jest jedynym czasem, w którym nie można się dekować. 

Kolacja z reguły spóźniona o pół godziny z powodu musztry. Rzecz nadzwyczajna, że gospodarz nigdy nie był zwymyślany z tego powodu.

1930 r. Niedzica - zastęp "Żubrów".

1930 r. Niedzica - zastęp "Jeleni".

Ostatnie, w porządku dziennym ognisko: kolejność piosenek według schematu: Czerwony Bas, Hej, hej ojcze otomano, Przy dźwiękach Kornelów i trąb, W atei siedzę sobie sam, Idzie Beton bez wieś, Idzie nos... Dzień kończy się ponownym zaplątaniem bandery. Porządek nocny rozpoczynają karne ćwiczenia nocne z zamiłowaniem prowadzone przez druha podharcmistrza. Przez resztę nocy warta stosuje intensywne dożywianie się w magazynie kuchennym.

Niedziela różni się ogromnie od dnia powszedniego. Pobudka o godzinę wcześniej, żeby chłopcy mieli więcej wolnego czasu. Śniadanie na raty, co daje złudzenie obfitszego jedzenia. Po śniadaniu komenda odgrywa sceny raportowe w asyście fotografujących rzesz.

1930 r. Pamiątkowe zdjęcie po raporcie.

Z powodu ćwiczeń obiad odłożony do podwieczorku; jest to oczywiście nic innego, jak źle maskowana oszczędność. 

1930 r. Niedzica - odpoczynek w drodze do kościoła.

1930 r. Niedzica - poczet sztandarowy.

Wycieczki nasze wyróżniają się świetną organizacją - pobudka o czwartej, wymarsz o jedenastej. Na wycieczkę wyrusza 12 grup i 19 podgrup, wszyscy mają zresztą tę samą trasę. Gospodarz, zawiadomiony o wycieczce na kwadrans przed wymarszem, w pocie czoła pakuje żywność do woreczków, opatrzonych napisami: "przybory do mycia", "czyszczenia butów", "brudna bielizna".

1930 r. Zastęp wycieczkowy starszyzny. Powrót z wyprawy w Tatry.

Największą i najbardziej godną wspomnienia była nasza wycieczka w Tatry. Najważniejszym celem tej wycieczki było nieprzekroczenie budżetu. Poza tym miała być ona zaprawą do radzenia samemu sobie; w myśl tej zasady żywiliśmy się jagodami i korzonkami, uzbieranymi w marszu. Złośliwi twierdzą, że była to znów zamaskowana oszczędność, ale to chyba nieprawda... ". 
(Z Nr. 12 Sulimczyka, rok 1930).

Na doroczny kurs instruktorski Chor. Warsz. na jez. Wigry udał się po raz pierwszy kombinowany zastęp w składzie: J. Doliwa-Jankowski - zastępowy i 6 szeregowców. Na kursie trwającym od 1 do 26 sierpnia zdobyli stopień podharcmistrza: Doliwa, Jurek Kozłowski i Ryś Mechanicki, stopień H.R. Jurek Kozłowski i Jurek Hellmann, st. ćwika - Tadeusz Heugel. Ponadto zrobiono 30 sprawności.

W konkursie zastęp pod tradycyjnym później godłem "Orłów" zyskał ogólnie III miejsce osiągając natomiast I miejsce w punktualności, urządzaniu namiotu, oraz w gotowaniu i porządku. Wszystkim uczestnikom kursu został zaliczony obóz instruktorski, ponadto 4-ch zdało I stopień P. W.

Tymczasem w końcu sierpnia przystąpiono do budowy Izby. Przedsięwzięcie to zasługuje na bliższą uwagę.

Projekt zbudowania Izby powstał już w połowie lutego 1930 r. 

Antek Mikoszewski, przyboczny drużyny, odwiedził dawnego drużynowego Szesnastki z 1916 r, dha Bohdana Pniewskiego sławnego architekta. Dh. Pniewski, dowiedziawszy się, że Drużyna nie posiada własnego lokalu, wyraził gotowość zbudowania tanim kosztem i na dogodnych warunkach osobnego domku dla Drużyny, obiecując oprócz tego poparcie finansowe. Ale sprawa upadła z powodu braku placu pod budowę.

Niezależnie od tamtych poczynań w początkach lutego b. r. P. prof. Jedlińska uzyskała od Dyr. Kuczewskiego zgodę na ewentualne wykorzystanie klatki schodowej nad sala gimnastyczny na magazyn Drużyny, oraz na zbadanie strychu, w celu stwierdzenia ewentualnej możliwości budowy izby.

Oględziny dha Pniewskiego dały wynik pozytywny, wobec czego wykonano plan części strychu równoległej do ul. Polnej, oraz zwołano Walne Zebranie K. P. H. w dn. 6 lutego w celu utworzenia komitetu budowy, oraz zapoczątkowania zbierania składek na ten cel. Powołany został komitet w składzie: przewodniczący p. sędzia Kozłowski, Panie: profesorowa Jedlińska, sędzina Smogorzewska, konsulowa Zielińska; Panowie: Pniewski i Olewiński, oraz dh. Zygmunt Piaskowski, drużynowy, w charakterze sekretarza. Komitet, uzyskawszy pozwolenie dyr. szkoły Kuczewskiego oraz Tow. Techników, po zatwierdzeniu planów przez magistrat, przystąpił do pracy w końcu sierpnia. Budowę ukończono w początkach grudnia, budując przez ten czas ściany i piec, kładąc sufit i posadzkę, zakładając elektryczność, szalując klatkę schodową, słupy, których nie można było usunąć, oraz magazynek. Koszt ogólny wyniósł ok. 7.000 zł., na które złożyły się ofiary rodziców w wysokości 1928 zł., dar PP. Konsul. Zielińskich - 1.000 zł., uzyskane od Kuratorium dzięki P. Reiterowej - 1.000 zł., ze sprzedaży cegiełek 1.130 zł. i 1.000 zł. z imprez dochodowych. " 
(J. Doliwa Jankowski, "Nasza Izba", Sulimczyk, nr, 3-1930 i 1-1931). 

Dn. 22 listopada ustąpił ze stanowiska drużynowego dh, Zygmunt Piaskowski. kierownictwo zaś objął przyboczny druh Włodzimierz Hellmann, który w następujących słowach przywitał Drużynę.

"... z dniem dzisiejszym obejmuję kierownictwo Drużyny. Będę wymagał karności i wytężonej pracy dla dobra Związku Harcerstwa Polskiego. Myślę, że wszyscy, którym leży na sercu pomyślność Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i dobro naszej Drużyny, nie zawiodą mego zaufania i czynem pokażą, że Szesnastka ma prawo być nazwaną Pierwszą Drużyną Warszawską. 

                                                                         Czuwaj! 
                                                                                           Hellmann Włodzimierz, 
                                                                                     Drużynowy Zawiszy Czarnego. "

Dn. 24 listopada uchwalono na Radzie Instruktorskiej "Statut Sulimczyka", który został wydrukowany w 17 numerze tego pisma. (1930 r. ).

Podczas świąt Bożego Narodzenia zorganizowano 4-ty obóz zimowy drużyny w Zegrzynku koło Zegrza. Był to zarazem pierwszy kurs narciarski Szesnastki, oczywiście daleko odbiegający od prawdziwej nauki jazdy na nartach, jeżeli bowiem wierzyć kronikarzowi obozu, to sporty wyglądały w następujący sposób:

"Zajęcia dzienne polegały przeważnie na sportach zimowych i rozmaitych grach. Sporty przeważnie polegały na tym, że Toto, przypiąwszy narty, mówił tonem dydaktycznym: "Patrzcie, teraz robię telemarka" - i bęc w śnieg jak krótki. Bardzo wiernie tę sztukę odtwarzał Mecenas i Musiek. Reszta wolała ryzykować życie na sankach. W rezultacie największym ryzykantem były sanki, które powróciły z obozu, jak z własnego pogrzebu.

Mieszkano "w ślicznym mieszkanku, tuż obok rzeki, mieszkanku, składającym się z pokoju o trzech dużych, jasnych oknach i takichż szparach w ścianach, oraz kuchni, którejby się nie powstydził nieboszczyk Amundsen.

W pokoju jest nawet piec, w którym jednak, węglem nie można palić, bo to nie jest piec do palenia, tylko żeby stał. Palimy więc drzewem, zalewamy szpary wodą, która natychmiast marznąc, uszczelnia je i urządzamy centralne ogrzewanie, stawiając na kuchni garnki z wodą. Po pewnym czasie parująca woda zasnuwa mieszkanie tak gęstą mgłą, że nie można zdać sobie sprawy, gdzie się znajdujemy, wobec czego łatwo jest wmówić w siebie, że się jest pod pierzyną - no i natychmiast robi się ciepło.

Najgorzej jest z wodą: pompa zamarzła, do Bugu daleko - ostatecznie zbieramy śnieg i topimy, co jest jednak procesem nader powolnym. Wreszcie wody na obiad wystarcza i wyznaczony na ten dzień kucharz rozpoczyna pracę.

Na niniejszym obozie dały się zauważyć prądy w kucharstwie, wprowadzone zwłaszcza przez posiadaczy tej sprawności: usiłowano np. przeforsować gotowanie zacierek na mleku - w imbryku; mycie naczyń raz na tydzień; oszczędność produktów w postaci pozostawiania w garnkach, w których gotuje się obiad, warstwy obiadu z poprzedniego dnia i t. d. Rzucano również projekt, aby jadać najpierw pieczyste, potem zupę, lecz Toto zaopiniował, iż szyk dań pozostanie niezmieniony - tradycją lat ubiegłych.

Gotować na obozie miał każdy człowiek przez pewien, jeden dzień; rzeczywiście tak było z pewną zmianą -  gotował pewien jeden człowiek przez każdy dzień...

... Potem "grygranie": przez park przemyka kilka dusz pokutujących, ściganych zawzięcie przez gromadę diabłów, Lucyper-Toto obserwuje z uwagą ten sataniczny obraz. W rezultacie wszystkie duszyczki stają się pastwą szatanów, po czym wszyscy w zgodzie udają się do domu suszyć buty, jeść kolację i - dyskutować na rozmaite tematy. Ach te dyskusje! Wypsnie się komu słówko o antymilitaryźmie, a już zgraja wrzeszczy, że ludzie powinni się rżnąć do upadłego i wtedy będzie dobrze, bo tak być powinno. I zaraz wprowadzają w życie tę teorię, przede wszystkim w stosunku do antymilitarysty. Trzeba przyznać, że takie osiem minut ostrej walki w zupełności wyładowuje nadmiar energii, wobec czego wszyscy śpią spokojnie.

Tylko Toto czuwa nad budzikiem, który z powodu lekkiego uszkodzenia trzeba co kwadrans przesuwać o piętnaście minut...

... Wreszcie Sylwester! Zebrani w pokoju z coraz większą emocją chłoną dolatującą woń - ponczu! W drzwiach ukazuje się olbrzymia waza (po prostu - garnek!), a za nią niosący ją kucharz. Błyskawicznie rozlano napój w kubki i w pobożnym milczeniu wypito boski nektar, o którego mocy świadczyła późniejsza wesołość; chociaż, jak twierdzą wtajemniczeni, w napoju nie było ani promila alkoholu. Tak czy tak - pijani autosugestią zaczęliśmy wariować; w czym ogromnie był nam pomocny patefon. Tańczyło się wszystko - począwszy od najnowszych tańców: tanga, foxa, aż do poloneza, menueta, kankana. Piękny to był widok, gdy Toto, podawszy ramię gospodarzowi, ruszył w pierwszą parę poloneza, z fantazją podkręcając wąsa, który jak na zamówienie gęsto mu się wysypał. Za pierwszą parą ruszyły inne wśród okrzyków: "ach, może to ostatni, co tak poloneza wodzi!"

Zabawa przeciągnęła się do późnej nocy, po czym wszyscy znużeni legli na posłaniach, aby wstać nazajutrz około południa. Mówiono, że Toto jeszcze przez sen tańczył z wałkiem od otomany, szepcąc słowa słodkie, a gorące, po czym, nie doczekawszy się odpowiedzi - usnął na dobre.

... Następny i ostatni dzień obozu był poświęcony przygotowaniom do odjazdu... " 
(z kroniki obozu zimowego, G. Radwański, Nr. 1, 2, 3, 4, Sulimczyka 1931 r. ). 

W obozie tym brali udział: Włodzio (Toto) Hellmami, jako komendant, Jurek Hellmann (Mecenas), Musiek Łada, Jurek Doliwa-Jankowski, Gucio Radwański - gospodarz, Felek Loth (Flok), Smogorzewski Karol (Żyrafa), Suchenek Jerzy (Pipcia), Ryś Mechanicki, Jurek Arczyński (Stiti) i Zenon Szkarski. Obóz trwał 7 dni (od 27.XII. 30 do 2.I. 31).

Roman Różycki - "Kronika 25 lat dziejów Szesnastki 1911-1936"- Warszawa 1936 r.
Pisownia zgodna z oryginałem. Przepisał wyw. Daniel Karkowski.

Więcej...