Po Choince, w lutym Jarek Kopaczewski i Tadek Gacki wzięli urlopy maturalne i wyłączyli się z pracy w Drużynie. Pełniącym obowiązki drużynowego został Marek Tumiłowski, a p.o. przybocznego - Ryszard Kukuła.

Wiosną uszyta została pierwsza partia "panterek". Mikuś zdobył gdzieś wielki wojskowy spadochron w kolorze maskującym. Po wypruciu taśm nośnych wyszło z tego kilkanaście metrów wspaniałego stylonowego materiału, z którego mamy harcerzy uszyły dla wszystkich jednakowe spodnie i kurtki o kroju "kangurki". Dzięki tym strojom, przy brzydkiej pogodzie i zimą, Drużyna mogła występować w jednolitym maskującym umundurowaniu. Przez wiele następnych lat panterki były strojem obowiązującym na wszelkich wycieczkach i obozach. Dzięki nim Drużyna prezentowała się bardzo atrakcyjnie nawet wtedy, gdy z przyczyn pogodowych nie można było wystąpić w samym tylko umundurowaniu. Inne drużyny poszły za przykładem Szesnastki kilka lat później. "Panterkowa moda" upowszechniła się w Warszawie dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych.

W sierpniu odbył się kolejny, XLV obóz letni Szesnastki. Tym razem był to już w pełni samodzielny obóz Szczepu, ale podobnie, jak w ubiegłym roku, koedukacyjny i podporządkowany prawie całkowicie kadrze drużyny żeńskiej. Komendę obozu stanowili: phm. Zofia Jasińska - komendantka, pwd. Tadeusz Gacki - z-ca komendanta, pwd. Ewa Hołodowicz - oboźna i Zbyszek Kot - kwatermistrz (wbrew pozorom był on osobą spoza Drużyny, a mianowicie narzeczonym Zośki i przyboczny drużyny żeńskiej). Pozostała kadra Drużyny męskiej dostała przydziały takich funkcji, jak: ratownik wodny - pwd. Jarosław Kopaczewski, magazynier żywności - Ryszard Kukuła i magazynier sprzętu - Marek Tumiłowski.

Od początku obozu było dokładnie wiadomo, że konflikty, jakie ujawniły się rok wcześniej, będą miały miejsce i na tym obozie, tym bardziej, że wpływ instruktorów Drużyny na kształt obozu został jeszcze bardziej ograniczony. O ile bowiem w trakcie działalności w Warszawie drużyny Szczepu zachowywały daleko idącą autonomię i mogły w miarę swobodnie kształtować swój program i styl pracy tak, aby jak najlepiej dostosować go do różnych przecież potrzeb i aspiracji dziewcząt i chłopców, o tyle na obozie obowiązywał model w pełni koedukacyjny, co z natury rzeczy musiało powodować powstanie jakiegoś kompromisu. Już sama tylko potrzeba ujednolicenia form i treści zajęć niosła ze sobą niebezpieczeństwo, że niektóre z nich nie będą atrakcyjne i pożyteczne bądź to dla chłopców, bądź dla dziewcząt. Główny problem polegał jednak na tym, że nie było mowy o żadnym kompromisie. Od początku do końca obóz był planowany i przebiegał pod dyktando Zofii Jasińskiej. Jej styl pracy był podporządkowany wyłącznie potrzebom dziewcząt, wynikał z obcych Szesnastce doświadczeń oraz wytycznych władz ZHP. A Związek w tym czasie coraz bardziej tracił harcerski charakter stając się organizacją masową wzorowaną na organizacji pionierów w ZSRR. Była to celowa polityka komunistycznych władz Polski, zatem wytyczne dotyczące pracy w drużynach i na obozach konstruowane były specjalnie w taki sposób, aby umożliwić masowość organizacji. Stąd presja na zaniżanie wymagań zarówno ideowych, jak i technicznych tak, by nie zrażać nimi szerokich rzesz młodzieży. Stąd też trend ku koedukacji, której zwodniczy urok spotęgowany burzą hormonów przeżywaną w tym wieku przez dziewczęta i chłopców miał przyciągać młodzież do organizacji. Koedukacyjny obóz harcerski, z jego silnie wspólnotowym charakterem, oddaleniem od rodziny i pewną swobodą zachowań, miał być teraz "przynętą założoną na haczyk zethapowskiego wędziska". To, że efektem była powszechna demoralizacja, nikogo we władzach ZHP nie obchodziło. Liczyły się rosnące wskaźniki "uharcerzenia" młodzieży, z których działacze ZHP rozliczali się przed swoimi partyjnymi mocodawcami. Tym właśnie wytycznym wierna była przybyła do Szesnastki instruktorka i dlatego to ona otrzymywały od władz hufca mianowania i zezwolenia na prowadzenie obozów. Męska kadra Szesnastki nie miała na to najmniejszych szans, gdyż słusznie podejrzewano, że pod takim kierownictwem Szczep nie realizowałby zaleceń instancji harcerskich, lecz kultywował dawny, tradycyjny styl pracy. Nie było więc mowy ani o niezależnych obozach drużyn, ani nawet o autonomicznych podobozach w ramach jednego zgrupowania Szczepu. Wszystko musiało być programowane i kontrolowane przez kierownictwo cieszące się zaufaniem harcerskich "urzędników".

Nawet jeżeli w 1974 roku, w Drużynie nie było jeszcze pełnej świadomości roli jaką wyznaczono nowej, żeńskiej kadrze w Szczepie 16 WDH, to przecież coś jednak przeczuwano. W roku poprzednim sytuacja, jaka wytworzyła się na obozie, była dla wszystkich zaskoczeniem. W tym roku spodziewano się już najgorszego. Postawa władz hufca, tak niezrozumiała jeszcze rok temu, teraz, gdy się powtórzyła, przecząc pozornej przypadkowości, stała się przedmiotem analizy, z której wynikały bardzo niewesołe wnioski. Ciężko było w tej sytuacji wyjeżdżać na obóz. Nie był jednak innego wyjścia. Na własny obóz nie można było liczyć, zresztą z powodu słabości Drużyny byłoby to nierealne; na zmianę przekonań i postawy Zośki - też nie. Rezygnacja z obozu nie wchodziła w rachubę, nikt nawet nie wiedział ile lat trzeba byłoby bojkotować obozy Szczepu. Drużyna pozbawiona tego najważniejszego elementu pracy nie przetrwałaby długo, kładąc kres wieloletniej tradycji i pozostawiając pole ludziom, którzy chętnie by się pod tę tradycję podszyli. Zatem przy wszystkich złych przeczuciach i przewidywaniach graniczących z pewnością co do spodziewanej atmosfery obozu, trzeba było wziąć w nim udział nawet na warunkach dyktowanych przez drużynową BCO. Tak też się stało. 

Obóz został zlokalizowany w lesie nad jeziorem Smolanek, ok. 5 km od wsi Lutówko, koło Sępólna Krajeńskiego. Uczestniczyło w nim, poza komendą, 21 harcerzy w 3 -ech zastępach i 11 harcerek w 2 zastępach. Tym razem program obozu podporządkowany był zabawie w Indian. Zastępy nosiły więc nazwy związane z tematem zabawy:

  • Ród Konaszewów - zastępowy Andrzej Konaszewski
  • Ród Tachuci-Tachuci - zastępowy Lesław Kuczyński
  • Ród Assinibainów - zastępowy Jarosłw Bohdanowicz
  • Ród Van-Tu - zastępowa Małgorzata Leja
  • Ród Vil-De - zastępowa Izabela Kossakowska

W punktacji między zastępami zwyciężył Ród Tachuci-Tachuci Lesława Kuczyńskiego.

Charakter obozu nie różnił się od poprzedniego. Obóz, czyli "Szczep Naczezów", składał codziennie hołd pogańskiemu bożkowi, którego, skądinąd przepiękny wizerunek, wyrzeźbił nożem we wbitym w ziemię palu, uzdolniony plastycznie Mikuś. Gry i ćwiczenia terenowe obudowane były fabułą indiańską i wymagały od uczestników specjalnych "dzikich" strojów. Komendantka zakazała stosowania tradycyjnej kary menażki jako "poniżającej godność człowieka". Bieg harcerski urządzono na jeszcze krótszym dystansie niż w zeszłym roku i w dodatku w dzień, żeby nikt się nie zgubił i za nadto nie zmęczył. Jednak stopni nie przyznano zbyt wiele. Chłopcy zdobyli 4 stopnie ochotnika i 4 tropiciela, a dziewczęta 2 ochotniczki i 1 odkrywczyni. Powodem tego był incydent, do jakiego doszło w trakcie Chatek Robinsona. Dwa zastępy męskie i jeden żeński po wyjściu z obozu i zbudowaniu szałasów w wybranych przez siebie miejscach, zamiast przygotowywać się do przetrwania dwóch dni w tych prymitywnych warunkach, po prostu w pełnym umundurowaniu i z dziarskim fasonem wybrały się autobusami do oddalonego o kilkanaście kilometrów Sępólna Krajeńskiego, by tam, w warunkach zupełnie nie przypominających puszczaństwa, oddawać się zgoła nie harcerskim praktykom i przyjemnościom. Z żalem trzeba wyznać, że elementami tej nielegalnej eskapady były kąpiele w miejskim jeziorze, piwo i papierosy. Cała rzecz pewnie i tak by się prędzej czy później wydała. Wpadka nastąpiła jednak już w trakcie powrotu do lasu. Maszerujący szosą w kierunku tego samego miasteczka Mikuś z Ryśkiem Kukułą spostrzegli całe bractwo w nadjeżdżającym z przeciwka pekaesie. Nie pomogła próba ubłagania kierowcy, by nie zatrzymywał się na pobliskim przystanku. Autobus stanął i Mikuś z Ryśkiem nadludzkim wysiłkiem zdołali go dogonić. Winowajcy zostali "aresztowani". Odebrano im krajki i z rękoma na karku poprowadzono rzędem do obozu. Oczywiście chatki zostały przerwane, zaś większość nocy i następnego dnia prowadzono przesłuchania w celu ujawnienia prowodyrów samowolnego oddalania się z miejsc biwakowania. Od tej chwili dla uczestników "samowolki", a była to ponad połowa stanu, obóz przypominał już tylko kolonię karną, wypełnioną czyszczeniem lasu z szyszek, służbami w kuchni i naznaczoną zakazem kąpieli. W ten właśnie sposób większość harcerzy i harcerek pożegnała się ze nominacjami na wyższe stopnie, co i tak mogli traktować jako swoistą łaskę, gdyż poważnie liczono się z możliwością ich degradacji i usunięcia z obozu.

Oczywiście, za tak drastycznymi sankcjami optowała żeńska kadra obozu, ochoczo wykorzystując niezręczną sytuację do swoich rozgrywek z męską częścią komendy. Próbowano udowadniać, że Drużyna jest całkowicie zdemoralizowana, za co winę ponoszą jej instruktorzy. Nie miało to jednak nic wspólnego z prawdą. Atmosfera w Drużynie była na przyzwoitym harcerskim poziomie, a instruktorzy umiejętnie starali się ją pielęgnować. To, co się stało na obozie było dla drużynowego i przybocznych naprawdę ciężkim ciosem i to ciosem w plecy zadanym przez swoich własnych chłopców. Starali się jednak różnymi sposobami uświadomić winowajcom, jak strasznie pobłądzili w swojej harcerskiej postawie, a przede wszystkim - pomagali im podnieść się z upadku. Starali się klęskę zamienić w sukces wychowawczy, a tego nie dałoby się zrobić usuwając połowę Drużyny z obozu. Wreszcie z pomocą i wstawiennictwem przyszedł Komendant Szczepu, Staszek Korwin, przyjeżdżając specjalnie na obóz i stawiając swój autorytet w obronie chłopców. Dociekając przyczyn niekwestionowanego rozprzężenia dyscypliny i upadku harcerskiego etosu do jakiego doszło w Drużynie, warto przypomnieć i zwrócić uwagę na silny antagonizm pomiędzy drużynami, który wytworzył się na poprzednim obozie. Wrogość ta trwała przez cały rok i wzmogła się jeszcze obecnego lata na tle powszechnie odczuwanej dyskryminacji męskiej części Szesnastki przez, traktowaną jako obcą, żeńską kadrę Szczepu. Podjęcie tak nieprzemyślanych i nieodpowiedzialnych kroków przez trzynasto- i czternastoletnich chłopców wynikało zwyczajnie z postawy buntu i chęci "postawienia się" znienawidzonym "babom". Nie była to w żadnym wypadku manifestacja niechęci do ideałów harcerskich jako takich, lecz próba wyrażenia swojego sprzeciwu wobec narzuconego i niechcianego kierownictwa. Fakt, że była to manifestacja beznadziejnie głupia można było wytłumaczyć tylko młodym wiekiem buntowników, brakiem dostatecznego wyrobienia harcerskiego i ich niekłamaną desperacją. W trakcie nocnych rozmów przy ognisku, odbywanych indywidualnie z winowajcami, wszystko to stało się dla drużynowego jasne i stąd postanowienie wzięcia ich w obronę. Prawda ta, z oczywistych względów nie mogła dotrzeć do komendantki i oboźnej. Dlatego potrzeba było aż mediacji Komendanta Szczepu, a i tak rezultatem całej tej sytuacji stało się jeszcze większe wzajemne niezrozumienie i wrogość. W tej z gruntu "chorej" atmosferze zakończył się kolejny obóz Szesnastki, pogłębiając tylko przepaść pomiędzy drużynami. 

1974 r. Święto obozu. Poczet sztandarowy.  W środku Jarek Kopaczewski

1974 r. Święto obozu. Do podniesienia flagi podchodzi Ewa Hołodowicz.

1974 r. Święto obozu. Staszek Korwin-Szymanowski przyjmuje zobowiązanie instruktorskie Zbyszka Kota.

Po obozie dotychczasowy drużynowy, Jarek Kopaczewski, przekazał swoją funkcję Tadkowi Gackiemu, świeżo upieczonemu studentowi Politechniki. Sam zmuszony był opuścić Warszawę i przeprowadzić się do Łodzi w związku z podjętymi studiami w Wyższej Szkole Filmowej. Pierwszym przybocznym został Marek Tumiłowski, a drugim Rysiek Kukuła. Jesienią odbyło się kilka wycieczek o charakterze turystycznym. Goszczono wyróżniony zastęp Nieobozowej Akcji Letniej z województwa kieleckiego i przygotowywano się do ważnego ze wzlędów prestiżowych meczu piłki nożnej z 223 WDHy. Mecz ten, nazywany "meczem o złote kalesony", udało się reprezentacji Szesnastki szczęśliwie wygrać.
Jesienią w Szczepie została zaktywizowana działalność zuchowa. Powstały dwie drużyny zuchowe: żeńska - "Różowe Puchomorki" i męska - "Zielone Pantery". Obie drużyny zostały utworzone przez kadrę "zaimportowaną" z hufca.

Marek Gajdziński

Stan Drużyny w dniu 31.12.1974 r.

  • Komendant Szczepu - hm. Stanisław Korwin-Szymanowski
  • 16WDH-y "Grunwald"
    • Drużynowy - pwd. Tadeusz Gacki
    • I Przyboczny - Marek Tumiłowski
    • II Przyboczny - Ryszard Kukuła
    • Stan ogółem - 30 harcerzy w czterech zastępach.
    • Zastępowi: Lesław Kuczyński, Jarosław Bohdanowicz, Jerzy Wójtowicz i Krzysztof Przygoda 

Więcej...