i co z tego wynikło?

Dnia 17 marca roku pańskiego 2002 odbyła się wycieczka Drużyny do Jabłonny przez Choszczówkę. Nie była to jednak zwyczajna wyprawa, gdyż byliśmy podzieleni na dwie drużyny. Pierwszą stanowił zastęp „Krety", który miał za zadanie zaatakować w ustalonym wcześniej miejscu przeciwnika. W skład „Kretów" wchodzili: Lech Najbauer, Paweł Kuczyński, Dominik Dzierżanowski, Piotr Drzazga, i Marek Marczak. Posiadali oni swojego człowieka o przezwisku „Gołąb", który, jako tajny agent, przekazywał im ważne informacje z szeregów wroga. W drugiej grupie, którą stanowili: Lesław Kuczyński, Ola Kuczyńska, Krzyś Pasternak, Daniel Karkowski i oczywiście „Gołąb", czyli Łukasz Gołębiewski, nikt poza samym „agentem" nie wiedział o tym, że grupa ta będzie przez cały czas obserwowana.

Wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem, przeciwnik wszedł do pierwszego składu pociągu na Dworcu Zachodnim (a właściwie na przystanku Warszawa-Wola) niczego nie podejrzewając. „Krety" czekały na następnej stacji (ukryci pod wiaduktem), aby niepostrzeżenie wśliznąć się do niego. Jechaliśmy około 40 minut. W drodze Lech nawiązał kontakt z Gołębiem, informując nas o stanie grupy przeciwnika. Gdy tak sobie rozmawialiśmy, czas upływał dość szybko. Kiedy pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji, coś ruszyło Lecha, żeby wyjrzeć przez okno. Okazało się, że przeciwnik wychodzi sobie beztrosko z pociągu! To już Choszczówka!! Wysiadamy!!! Usłyszeliśmy sygnał oznaczający, że zamykają się drzwi w pociągu. Natychmiastowa reakcja spowodowała, że zaczęliśmy w pośpiechu kierować się do wyjścia. Gdy Piotrek, jako ostatni opuszczał właśnie wagon, drzwi zaczęły się zamykać, przytrzasnęły go, lecz nie z Piotrkiem te numery - kilka sekund później był już wolny. Udaliśmy się w stronę latarni, na której widniał znak niebieskiego szlaku. Chwila przy orientowaniu mapy i szybkim tempem poszliśmy wzdłuż znaków, które prowadziły w las. Po paru minutach zobaczyliśmy skrzyżowanie, przy którym mieliśmy zastawić zasadzkę. Teren był świetny: dość głębokie wykopy i duża ścięta sosna. Po chwili byliśmy już ukryci i zamaskowani. Nagle usłyszeliśmy odgłosy wroga. Już ich mieliśmy w zasięgu wzroku, szli żwirówką, oddaleni o jakieś 30 metrów, lecz z jakiejś przyczyny zatrzymali się i cofnęli na skrzyżowanie. Przez chwilę patrzyli się na mapę i zamiast iść tam, skąd się wrócili, zaczęli iść w przeciwnym kierunku. Po chwili wyszliśmy z ukrycia i biegnąc po obu stronach drogi zaczęliśmy ich śledzić. Wróg się zatrzymał, po czym znowu gdzieś skręcił. Część „Kretów" będąca bliżej przeciwnika, postanowiła go zaatakować. Po błyskawicznym ataku wróg poddał się bez walki. Przez kilka minut wymienialiśmy między sobą wrażenia.

Gdy tak sobie rozmawialiśmy, nadeszła reszta ekipy. Był więc czas najwyższy na dalszą podróż. Następnym celem złączonych grup było zwiedzenie miejsca, w którym przez pewien czas mieszkał Kardynał Stefan Wyszyński. Przybywając na miejsce długo przed czasem, ujrzeliśmy drewnianą kapliczkę pod wezwaniem Matki Boskiej Jasnogórskiej. Ponieważ trwała już Msza i nie wypadało wchodzić do kościółka jej trakcie, postanowiliśmy zagospodarować inaczej około 40 minut, jakie pozostało do końca nabożeństwa. Padła propozycja zorganizowania gry terenowej. Odeszliśmy więc głębiej w las. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca - zaczęliśmy wojnę na szyszki i podchodzenie Gołębia „na słuch". Po zabawie nadszedł czas na poważniejsze zajęcia. Przyszliśmy więc pod zakrystię. Po chwili przyszła do nas pani przewodnik, która oprowadzając nas po kapliczce i pokoiku Kardynała, opowiadała nam o jego życiu i działalności. Podobno w całym budynku (nawet w kaplicy) założone były podsłuchy, dzięki którym chciano wiedzieć, o czym Kardynał rozmawia ze swoimi gośćmi. Dlatego, jeśli miał jakiś ważny temat do omówienia – wychodził z rozmówcą na spacer do lasu. Na koniec otrzymaliśmy książkę jego autorstwa pt. „Zapiski więzienne". Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy ku ostatniej części naszej wyprawy, którą był przepiękny pałacyk w Jabłonnie.

Do Jabłonny szliśmy niebieskim szlakiem, który wiódł przez las. Po drodze zrobiliśmy sobie mały odpoczynek nad stawem, żeby coś zjeść. Chcieliśmy rozpalić ognisko, ale ten pomysł nie „wypalił". Minęło 20 minut, wszyscy byli syci i zadowoleni. Idąc dalej doszliśmy owym szlakiem do jakichś rozległych posiadłości. Zorientowaliśmy się, że ktoś raczył wybudował sobie domy, które przecinały nasz szlak. Poszliśmy wzdłuż płotów. Idąc na około weszliśmy na jakieś wzniesienie, z którego zobaczyliśmy Jabłonnę. Po krótkim odpoczynku zeszliśmy w dół. Przez resztę drogi szliśmy jakimś polem w księżycowym krajobrazie.

 

 

Przed ulubionym miejscem odpoczynku śp. Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

 

Odpoczynek po grze.

Po parunastu minutach (spieszyliśmy się, żeby zdążyć na 14:00), byliśmy w Jabłonnej. Nareszcie! Musieliśmy jeszcze tylko przejść przez płot i byliśmy już na głównej ulicy miasteczka. Szliśmy tą ulicą, a w oddali widzieliśmy bramę i biały mur otaczający pałacyk. Po chwili byliśmy na miejscu. Na ławce siedzieli Burak i Gutek z żonami (w zasadzie z jedną żoną, ale za to nie wspólną) i dziećmi (też nie wspólnymi oraz Pająk z narzeczoną. W pałacu oglądaliśmy min. salę balową. Była ogromna. Gdy się napatrzyliśmy do woli, poszliśmy coś zjeść do restauracji, znajdującej się w podziemiach pałacu. Kiedy znowu wszyscy się najedli i byli zadowoleni, trzeba było iść do pociągu. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep spożywczy, poprawiając po niezbyt obfitym obiadku w podziemiach pałacu. Po dojściu do stacji i zakupieniu biletów zobaczyliśmy, że właśnie nadjechał pociąg i znowu trzeba było biec. Na szczęście nie uciekł nam sprzed nosa. Zajęliśmy wygodne miejsca i wracaliśmy do Warszawy w dobrych nastrojach. Na stacji Warszawa-Wola wszyscy wysiedli. Każdy rozszedł się w swoją stronę.

I tak miną dzień pełen wrażeń, 17 marca roku pańskiego 2002.

wyw. Marek Marczak 
zastęp „Krety"