Nie wiem, który to już zlot UNDHR „zaliczony" przeze mnie. Zawsze bardzo cieszy mnie perspektywa wyjazdu, biwaku, spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, i zawsze, gdy jest już po wszystkim, widzę różne braki i niedociągnięcia. Tym razem nie było inaczej, chociaż, nie – było trochę inaczej. A to dlatego, że Szesnastka była po raz czwarty gospodarzem zlotu, a faktycznie współgospodarzem z 22. Pewnie dlatego więcej spraw ukazało się w jaskrawym świetle i tradycyjne „braki i niedociągnięcia" urosły do rozmiarów Mostu Świętokrzyskiego.

Ponieważ harcerz jest zawsze pogodny, zacznę od spraw pozytywnych, czyli klawych, czyli fajnych, czyli „cool". Otóż klawe (cool) były:

  1. pogoda
  2. miejsce zlotu
  3. gry
  4. zupa „Grochowa" (ale na Kamionku).

Nieklawa (kwas) była cała reszta.

Rzeczy miłe, łatwe i przyjemne powiedzą na naszym pogrzebie. Ale o powiedzenie rzeczy przykrych musimy zadbać sami. Pominę zatem sprawy klawe (cool) i po krótce zreferuję sprawy nieklawe (kwas).

Pierwszą, podstawową i najbardziej irytująca sprawa z kategorii nieklawych (kwas) było to, że zlot musieliśmy zorganizować w niecały tydzień! Tego jeszcze nie było: informacja o dokładnym miejscu została wysłana do środowisk unijnych na 3 dni przed planowanym rozpoczęciem zlotu! Co prawda już wcześniej wiadomo było, że zlot odbędzie się w Warszawie, a nie w okolicznych lasach, jednak kiedy prawie pewna lokalizacja przy klasztorze kamedulskim na Bielanach okazała się niewypałem – nie bardzo było wiadomo, co robić. Na szczęście „wymyślono" powrót na miejsce pierwszego zlotu – Cypel Czerniakowski, na którym znajduje się Harcerski Ośrodek Specjalności ZHP (dawniej Harcerski Ośrodek Wodny). Tyle tylko, że od początku kwietnia do mniej więcej 6 maja osoba, która zobowiązała się miejsce załatwić nie zrobiła NIC w tym kierunku. Inna sprawa, że pozostali uczestnicy odpraw przedzlotowych z Szesnastki i 22 również nie zrobili wiele aż do ostatniej chwili. No i zaczęło się. Od początku tygodnia, w którym miał się odbyć zlot rozpoczęto gorączkowe przygotowania. Miały miejsce dwie narady i kilka zbiórek. Na gwałt robiono niezbędne zakupy i organizowano sprzęt. Zmieniono regulaminy gier, gdyż z uwagi na zbyt krótki czas ich przygotowania pewnych spraw nie udało się załatwić. Wreszcie, nadludzkim wysiłkiem – dopięliśmy swego.

Jednak trzeba przyznać, że nie tylko Szesnastka pewnych rzeczy nie załatwiła na czas. Np. 22 zobowiązała się przygotować projekt plakietki, ale w końcu ten zaszczytny obowiązek spoczął na niezawodnym Kaczorze. Podobnie z „Sulimczykiem", do którego obiecali dać rysunki i teksty. Rysunki co prawda dali, ale się nie nadawały, a tekst udało nam się wydusić z Psiny dopiero na dwa dni przez zlotem. W końcu było też trochę dziwne i to, że komendantka szczepu nie wpadła na Cypel Czerniakowski, chociażby po to, by odwiedzić swoich harcerzy.

Inną nieklawą (kwas) kwestią był brak na zlocie kilku środowisk (3 KDW, 5 KDH, 7 KDH i XV ŁDH), podczas, gdy innych było w nadmiarze (Czternastka i Błękitna Czternastka, obie z Poznania). Chyba tylko dzięki temu, że zlot odbywał się niemal w centrum miasta, pojawiły się delegacje wszystkich, nawet nieistniejących, drużyn warszawskich. Należy przypuszczać, że gdyby zlot odbywał się w lesie pod Warszawą, te środowiska z pewnością nie dałyby rady dojechać (podobno w którejś tam Pomarańczarni, bo jest ich kilka, szczepowy powiedział, że UNDHR jest zbędny jego środowisku; no comment). Jest to zatem wskazówka dla organizatorów przyszłych zlotów – tylko miasto zapewni wam jaką taką frekwencję.

Kolejną nieklawością (kwasem) było spore opóźnienie w rozpoczęciu zlotu, którego nie udało się już nadrobić aż do sobotniego wieczora. Opóźnienie wynikło z tego, że musieliśmy w sobotę rano zwinąć i rozbić na nowo obóz zlotowy. Te ćwiczenia polowe okazały się konieczne, ponieważ w piątek wieczorem rozbiliśmy namioty nie w tym miejscu, w którym można było to zrobić. Nieprawidłowe rozbicie obozu było spowodowane brakiem wyraźnych uzgodnień z właścicielami terenu. Brak uzgodnień wynikał z pośpiechu i dezorganizacji. I w tym miejscu kółko się zamyka, bo wracamy do opisanego wcześniej heroicznego organizowania zlotu w niecały tydzień i konsekwencji takiego działania.

Naprawdę bolesną nieklawością (kwasem) była frekwencja ze strony gospodarzy. O ile z kilku drużyn szczepu 22 pojawiły się tylko „Płowce" i kilka harcerek, o tyle Szesnastka wystawiła na placu... 2 (słownie: dwóch) harcerzy: Gołębia i Krzyśka! Brak słów...

Oczywiście nieklawa (kwas) kwestia frekwencji była dotkliwa dla nas, Zawiszaków. I nie zmienił tego fakt zajęcia zaszczytnego trzeciego miejsca w ogólnej klasyfikacji gier zlotowych (ex equo z XIVPDH i 22 WDH). Jednak sprawą przykrą dla wszystkich uczestników zlotu była demonstracyjna niechęć jaką okazywali sobie przedstawiciele obu skłóconych Czternastek Poznańskich. Ową niechęć posunęli do tego stopnia, że nie chcieli spać w jednym namiocie, ale prawdziwa dysputa wybuchła dopiero na ognisku szarż i spotkaniu korespondentów. Żądano, aby Unia opowiedziała się, którą Czternastkę zamierza honorować, oczekiwano, że UNDHR zalegitymizuje jedno z antagonistycznych środowisk, potępiając drugie. Nic z tego nie wyszło – trzeźwo daliśmy odpór oczekiwaniom poznaniaków i odmówiliśmy powołania nas na sędziów w tej sprawie. Ja jednak nie wytrzymałem i powiedziałem kolegom z Poznania, że nie mają wstydu trwając w takim zapiekłym sporze, powodując podziały i narażając swoich ludzi na moralne rozterki, a swoje środowiska na redukcje liczebności wówczas, gdy inne drużyny nie radzą sobie z powodu braków kadrowych. Jak zwykle prześmiewczy Lesław zauważył co prawa, że dla Unii obecna sytuacja nie jest tragiczna, bo mamy o jedno środowisko więcej, ale ten wisielczy dowcip nie był chyba na miejscu. Żal było patrzeć na objawy wzajemnej niechęci poznaniaków i dopóki nie dojdzie do pogodzenia się obu zwaśnionych stron – żal ten będzie trwał, a może i narastał.

Ognisko szarż i spotkanie korespondentów miało jeszcze jeden nieklawy (kwas) akcent, jakim była gawęda pewnego gościa zlotu. Oto bowiem dawno niewidziany przedstawiciel męskiej Czarnej Jedynki (1 WDH), wygłosił mniej więcej takie przemówienie: „Nie przystajecie do współczesności. Gadacie od rzeczy i niepotrzebnie. Marnujecie mój czas. Miałem być w Białymstoku, a muszę wysłuchiwać głupot. Kiedyś w Jedynce było 200 harcerzy. Teraz nie ma żadnego. Jedynka powinna się odrodzić, ale ja nie mam na to czasu. Nie będę biegał po szkołach, czy parafiach. Jakbyście coś wymyślili, jak Jedynkę reaktywować, to mi dajcie znać. No to cześć, muszę lecieć." Niektórych zamurowało, inni pukali się w czoło, a niektórzy wręcz musieli zażyć nerwosol. Niezłe podejście: zmieszać z błotem, żeby poczuli się winni, to może w ramach ekspiacji wykonają za kogoś jego robotę. Otóż i w Szesnastce było kiedy „harcerzy ponad stu", ale to, że się jeszcze nie rozpadła zawdzięcza Zawiszakom, którzy nie odważyliby się powiedzieć: nie mamy czasu na reaktywowanie drużyny. Fakt, że Jedynka nie istnieje jest więc chyba zasługą jej weteranów.

Na tym zakończę listę niefajności (kwasów) zlotowych. Można by jeszcze coś niecoś dopisać, ale po co? Nie zmieni to faktów już zaistniałych, a i na przyszłość nie wywrze większego wpływu. Jedno jednak trzeba powtarzać do znudzenia: Unia nie ma racji bytu bez jej uczestników, bez drużyn i szczepów, które stawiają się na zlotach i spotkaniach korespondentów i biorą w nich czynny udział. Tymczasem gościnne występy na ognisku, czy apelu, z pominięciem całej reszty zlotowych atrakcji, lub w ogóle „olanie" zlotu i powstrzymanie się od wysłania choćby skromnej delegacji – są świadectwem tego, jak środowiska podchodzą do idei Unii. I tu właśnie pojawiają się tytułowe „smutek i nostalgia", bo gdy się wspomni niektóre zloty z lat 80-tych i 90-tych, łza się w oku kręci. Czy za rok będzie lepiej, liczniej, sprawniej? Zobaczymy. Nowa marszałek Unii potrząsa siekierką i zapowiada ostre strzelanie, ale co z tego wyjdzie?

Lech Najbauer