Relacja z pierwszej części obozu 16 WDH w Górach Kaczawskich.

piątek (5 lipca)

Jak donoszą dobrze poinformowane źródła w kraju oraz za granicą zdrowego rozsądku, tegoroczny obóz letni 16 WDH rozpoczął się 5 lipca 2002r. Tym razem miał to być obóz stało-wędrowny. Drużyna w sile 12 ludzi plus kadra, zebrała się pod gmachem Liceum im. Staszica niemal punktualnie o godz. 20:15. Przybyli w większości z rodzicami harcerze dźwigali bambetle i plecaki marszowe. Jednak nie wszyscy stawili się na zbiórkę wyjazdową. Zabrakło Dominika D., który nie mógł pojechać w ogóle oraz Marcina W. i Mikołaja N., którzy odgrażali się, że pojadą, ale nic ponad to nie było o nich wiadomo. Za tymi dwoma rozesłano więc listy gończe oraz patrole interwencyjne. Oto protokoły zatrzymań obu poszukiwanych:

„Protokół nr 1/07/2002
zatrzymania osoby (he, he, he!)

W dniu 5 lipca 2002r. o godzinie 20:20, w czasie pogody słonecznej, przy widoczności dobrej i malejącym wzroście gospodarczym oraz rosnącym kursie EURO i dolara amerykańskiego, dokonano zatrzymania znanego maniaka komputerowego Marcina W. pseudonim „Wajrus". Zatrzymania dokonano w domu poszukiwanego. Przy zatrzymaniu Marcin W. nie stawiał oporu, a interweniującym funkcjonariuszom powiedział, że myślał, że zbiórka jest o 20:30. Został następnie ciupasem odstawiony na miejsce zbiórki przy aplauzie jego rodziców.

podpisano (nieczytelnie)."

„Protokół nr 2/07/2002
zatrzymania osoby (cha, cha, cha!)

W dniu tym samym i tak dalej, i tak dalej, poszukiwany listem gończym Mikołaj N pseudonim „Nicoletto"... sam się stawił na zbiórkę, przez co interwencja organów ścigania była zbędna. Nie wyjawił motywów swojego postępowania ani przyczyn spóźnienia i zażądał rozmowy z adwokatem.

podpisano (nieczytelnie)."

A skoro wszyscy ci, którzy mieli być na zbiórce już na nią przybyli – Gołąb zarządził sprawdzenie umundurowania i po krótkich, zaledwie kilkudziesięciominutowych przemówieniach Lesława i Szwejka, zakomenderowano przemundurowanie, tj. zamianę mundurów na zielone koszulki polowe (tzw. „polówki"). Po przemundurowaniu zapakowano prowizorycznie samochód marki fiat 125 p pick-up i zarządzono wymarsz na Dworzec Wschodni. W zasadzie był to wyjazd na Dworzec Wschodni, bo chłopców podrzucili tam Zawiszacy i rodzice. Przed halą Dworca zebrała się więc Drużyna pod komendą Szwejka (Lesław miał nadjechać jutro ze sprzętem i bambetlami). Po zaledwie godzinie oczekiwania towarzystwo wreszcie wsiadło do pociągu do Jeleniej Góry i ruszyło na szlak tegorocznej letniej wędrówki.

A więc... zaczęło się!

To że Koleje Państwowe - przedsiębiorstwo o jakoby znaczeniu strategicznym dla Polski - wywiną nam numer, można było przewidzieć już na Dworcu Wschodnim. Stanęliśmy bowiem na stacji o godzinie 27.17 według czasu PKP. 
Życzymy dalszego dobrego samopoczucia!

sobota (6 lipca)

Pociąg spóźnił się haniebnie (ponad godzinę), więc aby zdążyć do muzeum obozu Gross-Rosen (Rogoźnica) trzeba było poszukać jakiejś szybkiej podwody. Na szczęście w dzisiejszych czasach o taksówkę nietrudno, więc po kilku kursach towarzystwo było na miejscu. Okazało się, że z obozu pozostało już niewiele: fundamenty baraków, piec krematoryjny i brama obozowa. 

Kamieniołom na terenie obozu w Gross-Rosen

Po zwiedzeniu obozu zaczęła się prawdziwa piesza wędrówka (taksówki jednak nie wszędzie dojeżdżają). Kilka osób miało na nogach nowe, nierozchodzone buty, ale okazało się, że buty (zwłaszcza te z prawej nogi) są mądrzejsze od swoich właścicieli i nie dawały się specjalnie we znaki. A mówiła mama: nie bierz nowych bucików na obóz wędrowny, synu!

 

W drodze do Jawora, góry widzieliśmy tylko na horyzoncie. Droga wiodła głównie poprzez pola...

 

... i czynne kamieniołomy. 

Obiad wydano pod miejscowością Jawor. Widocznie takich żuli nie chcieli w samym mieście. Ale za to dzięki temu można się było wykąpać w miejscowej zalewie, przepraszam: w miejscowym zalewie.

Dalsza droga wiodła do Myśliborza. Kilka lat temu (1997) w Myśliborzu odbyło się zimowisko Szesnastki. Zaprzyjaźnione z Drużyną kierownictwo schroniska chętnie gościłoby harcerzy z Warszawy, ale niestety obiekt był zapchany, jak bambetel Kuby Stępniaka. Poszukiwania miejsca na nocleg zakończyły się odnalezieniem szałasu, niestety bez dachu. Nie pozostawało więc nic innego, jak rozbić nowo zakupione namioty, które właśnie zostały przywiezione przez Lesława. Z ich rozbijaniem było sporo kłopotu, bo to i linki nieprzywiązane, i w ogóle konstrukcja namiotów jakaś taka dziwna. Ale w końcu się udało. I całe szczęście, bo w nocy spadł deszcz.

niedziela (7 lipca)

Wzgórze 312 historyczne miejsce (podobno). To tu w czasie zimowiska w Myśliborzu ówczesny drużynowy Gutek zakopał butelkę z kartką zawierającą jakieś tajemnicze napisy przeznaczone dla potomności. Chłopcy przystąpili do poszukiwania butelki, w czym dzielnie pomagali im miejscowi łowcy surowców wtórnych. Niestety, butelki nie odnaleziono. W związku z tym – zakopano własną butelkę. I wszystko się zgadza: miała być butelka na Wzgórzu 312 I była! Sztuka jest sztuka! 

 

Nasze nowe namioty zdały pierwszy egzamin - pierwszy biwak i pierwszą burzę.

 

Pomimo prawie godzinnych poszukiwań nie udało się odnaleźć butelki Gutka. Inna sprawa, że zabrano się do tego z iście PeeReLowskim zapałem - jeden robi jak się patrzy, reszta patrzy jak się robi.

Kolejną atrakcją było wdrapywanie się na krater wygasłego wulkanu pn. „Organy Myśliborskie". „No, no, niezłe instrumenty tu mają!" – pomyślał niejeden harcerz. Ale tylko jeden postanowił zostać tam na dłużej i trzeba go było niemal siłą ściągać na dół.

O obiedzie nie ma co nawet mówić, ale przynajmniej to trzeba napisać: okropne były te parówki firmy „Lesław-Zdechsław". 

Kupione przez Lesława kiełbaski firmy Konspol były obrzydliwe. Jednak zjedzono je wszystkie poza jedną, którą uraczono później pechowego kupca.

Wreszcie kolejna baza, tym razem w Bogaczowie. Niewielka miejscowość, ale za to pełna atrakcji. Gołąb to nawet już postanowił się żenić. Ale w sumie z „podrywania" miejscowych dziewczyn nic nie wyszło.

Dzień zakończył się pierwszym obozowym ogniskiem.

poniedziałek (8 lipca)

Około 6 km od Bogaczowa, na malowniczym wzgórzu, wznosi się chata PTTK. Tam właśnie wyznaczył Lesław kolejny nocleg. Góra nazywała się Rosocha, a chatka Marianówka, ale powinna się nazywać Marnówka, bo okazała się wyjątkowo marna. Przyzwyczajeni do luksusów harcerze są niezwykle wybredni. Niektórzy, widząc wnętrze chaty (piętrowe prycze, brak bieżącej wody) postanowili spać na zewnątrz. Dobrze, że chociaż nie padało.

Na szczęście te oczywiste niewygody wynagrodziły okoliczności przyrody i inne. Przede wszystkim – z Marianówki rozciąga się przepiękny widok na góry i doliny Dolnego Śląska. Poza tym, niedaleko od Chaty Wuja Złoma znajdują się pozostałości niemieckiej radiostacji z czasów II wojny. Niemcy bronili tego miejsca do czerwca 1945 roku!

W chacie nie było wody, więc Wojtas dowoził ją baniakami z pobliskiej wsi, dzięki czemu wszyscy mogli umyć się po męczącym dniu, a nawet odbyło się gruntowne pranie. Tradycyjnie, na koniec dnia rozpalono harcerskie ognisko. 

 

Naprawdę wspaniały "jednogarnkowy" obiad - Spaghetti po Boloński z widokiem na Góry Kaczawskie. 

 

Zbiórka na apel w umundurowaniu polowym przed Marianówką.

wtorek (9 lipca)

Kolejna wycieczka obrała za swój cel Piece Bliźniacze. Było i tak wystarczająco gorąco, a tu jeszcze te piece... O co chodzi? Otóż, w dawnych wiekach w Piecach Bliźniaczych, które pewnie inaczej się wówczas nazywały, wytapiano miedź. Był to cenny surowiec, który siedemnastowieczni i osiemnastowieczni mistrzowie chałupnictwa i rękodzieła artystycznego wykorzystywali do produkcji prymitywnych centralek telefonii komórkowej, wczesnych odmian mikroprocesorów, pra-modemów i pierwszych w świecie stacji twardych dysków. Tak przynajmniej sprawę przedstawił Lesław i Szwejk. Oj, coś to wszystko jest podejrzane. Przecież centralki muszą mieć homologacje, a wówczas nie było jeszcze Urzędu Regulacji Telekomunikacji! I jak tu można wierzyć tym starym bajarzom? 

Na chwilę przed wymarszem do Pieców

Po drodze do Pieców Bliźniaczych odbył się bieg szkoleniowy sprawdzający umiejętności młodzików i wywiadowców. Najwięcej punktów zdobył Krzysztof Pasternak, drugie miejsce zajęli Marek Marczak, Piotr Drzazga i Mikołaj Nowakowski, a trzecie Paweł Kuczyński. Po południu zastęp Bobry zorganizował grę terenową opartą na klasycznej zasadzie „nawalanki na opaski", ale inteligentnie utrudnioną. Nie chodziło w niej bowiem o wykradzenie proporczyka z obozu przeciwnika, ale o uwolnienie własnego jeńca, który w dodatku mógł podejmować samodzielne próby ucieczki z niewoli. 

 

Wycieczka do Pieców. To co widać na zdjęciu to w brew pozorom nie fragment miasteczka ale poniemiecki folwark w samym środku wielkiego lasu.

 

Gra "Uwolnić jeńców" była niezwykle zacięta i emocjonująca, a wszystkim dopisywał wspaniały humor.

Ognisko zakończyło kolejny dzień wędrówki. Tym razem ognisko było szczególnie uroczyste, gdyż w jego trakcie wręczono krajkę Kubie Stępniakowi (bieg zorganizował jeszcze przed obozem Krzysiek Pasternak).

środa (10 lipca)

Nareszcie coś dla harcerzy Szesnastki – wycieczka na Czarcią Skałę. Poczuli się, jak u siebie!

Obiad został pożarty (jak przystało na czarty) w muchowskim pałacu (obecnie dom wczasowy legnickiej policji). Okalający go park zrobił na chłopcach duże wrażenie. Tu zatem rozbito namioty na kolejny nocleg. Ach, co za rozkosz skorzystać z pryszniców! 

 

Na chwilę przed wymarszem na Czarcią Skałę...

 

... i już w drodze. 

 

Na Czarciej Skale, nie wiedzieć czemu, najlepiej czuli się Łukasz G i Paweł K.

 

Natomiast wszyscy poczuli się dobrze w Muchowie po sytym obiedzie, rozbiciu biwaku i po upragnionym prysznicu. 

Przez cały dzień trwały przygotowania do Dnia Demokracji. Na ognisku chłopcy mieli wybrać prezydenta spośród trzech kandydatów: Pawła Kuczyńskiego (obiecywał wszystkim kiełbasę wyborczą i gruszki na wierzbie), Krzysztofa Pasternaka (jego program obejmuje tanie budownictwo szałasów w lesie dla każdego harcerza powyżej stopnia młodzika oraz tzw. „wyżywę" turystyczną) oraz Kuby Stępniaka (powiedział, że tych co będą głosowali przeciwko jego kandydaturze każe oćwiczyć, końmi po majdanie włóczyć i „za poślednie ziobro" na murach miejskich powiesić; póki co, sprawdzono, czy w okolicy są jakieś miasta otoczone murami). W geście protestu przeciwko ordynacji wyborczej, znany ze swych radykalnych poglądów, aktywny choć utajony dotychczas działacz „Samoobrony", Gołąb, ogolił głowę na tzw. „zero" (czyli nareszcie doprowadził do równowagi pomiędzy tym, co ma w głowie, a tym, co ma na głowie) i ogłosił protest głodowy, oświadczając, że od dziś będzie jadł wyłącznie frytki, hamburgery i hot-dogi oraz popijał colą. Wszyscy byli wstrząśnięci tą deklaracją, ale podeszli do niej ze zrozumieniem. 

Park i pałac w Muchowie, z jego kuchnią i prysznicami, wszyscy długo jeszcze będą mile wspominać.

Na ognisku rozpoczął się Dzień Demokracji. Jego pierwszym elementem były wybory prezydenckie, w których zwyciężył...

czwartek (11 lipca)

(...) Krzysztof Pasternak. Z zapowiadanej w trakcie kampanii wyborczej „wyżywy" jednak nic nie wyszło. Jedni mówią, że Prezydent Pasternak uległ bardzo silnemu lobby opozycyjnemu, inni zaś, że zrobił w bambuko swoich wyborców, bo od początku co innego miał na myśli mówiąc o „wyżywie". Tak czy inaczej, zamiast „wyżycia się w terenie" było... „wyżywianie się w barach", czyli ogólnie leserka, leżenie na czołgach i rozdawnictwo reglamentowanych dóbr. Komentowano, że „lud podsuwał coraz to nowe pomysły, a Prezydent i tak realizował co chciał", posługując się swoim zbrojnym ramieniem władzy, czyli tzw. egzekutywą, w postaci Mikołaja Nowakowskiego. To spowodowało, że już około 17:00 przedstawiciele popierających Prezydenta Pasternaka stronnictw udali się do Wysokiego Komisarza Ligi Narodów, Marka Gajdzińskiego, z petycją, brzmiącą: „Szwejku, skończ już z tą demokracją..." Co za szkoda, że w naturalnych politycznie warunkach nie ma takiej możliwości(...)

 

Wybrany demokratycznie Prezydent Obozu odbiera raport od szefa egzekutywy - z braku innego pomysłu zwanego po staremu oboźnym.

 

Obiecywana z programie wyborczym Prezydenta "wyżywa" polowa zamieniła się w "wyżywę" fizyczną. Na zdjęciu kolejna runda gry w słonia.

Oczywiście Komisarz odmówił interwencji i Dzień Demokracji skończył się planowo dopiero na ognisku. Póki co, od rana, dla zabicia nudy, którą chłopcy sami sobie zgotowali, w parku przed pałacykiem w Muchowie, urządzono sobie kilka zabaw i gier na świeżym powietrzu. Stamtąd harcerze przetransportowali się busem (bo padał deszcz, a poza tym Prezydent tak zarządził, przy czym ten wydatek nie mieścił się w budżecie) do Świeżawy, gdzie zrobili zakupy. Kolejny biwak rozbito kilka kilometrów dalej pod tzw. Organami Wielisławskimi. Według relacji naocznych świadków, była to po prostu wielka ściana skalna, z której co chwila odrywały się i spadały kamienie i drobne ułomki. Na wieczornym ognisku władza ponownie przeszła w ręce komendanta. Podsumowano Dzień Demokracji wyciągając z niego wiele pouczających spostrzeżeń i wniosków na dalsze dorosłe życie. 

Biwak pod Organami Wielisławskimi. Dla jednych cud przyrody dla drugich kupa obsypującego się gruzu. 

W czasie ogniska dotarła do Drużyny tragiczna wiadomość o śmierci Zyga Wierzbowskiego. Niewielu spośród siedzących wokół ognia harcerzy miało okazję spotkać się z nim osobiście. Jednak jego legenda była zawsze żywym elementem tradycji Szesnastki. Kostki i krajki przypominały nam i będą zawsze przypominać, jak wiele znaczył dla Szesnastki nasz Drogi Zyg. Prowadzący ognisko Marek Gajdziński, po otrzymaniu wiadomości, zarządził minutę ciszy, a potem wygłosił krótką gawędę o Zygu. Chłopcy zaśpiewali dwie piosenki, które nieodmiennie kojarzą z jego Osobą i które zawsze sprawiały Mu radość: „Lije dysc" i „U Mroza". Na zakończenie ogniska odmówiono modlitwę za spokój Jego duszy i zobowiązano się do końca obozu modlić się w ten sam sposób na każdym ognisku.

piątek (12 lipca)

Nastrój czwartkowego ogniska nadal towarzyszył chłopcom.

W trakcie przemarszu do kolejnej bazy zlokalizowanej w Złotoryi, zorganizowano bieg na stopień młodzika dla Kuby Stępniaka. Wszystkie przeszkody zaliczył z dobrymi wynikami, a więc nikt nie miał wątpliwości, że oto Szesnastce przybył kolejny pełnoprawny harcerz.

Po odpoczynku w Wilkowie chłopcy dotarli wreszcie do Złotoryi. Za miasteczkiem, w zakolu rzeki Kaczawy, na terenie Polskiego Bractwa Kopaczy Złota, rozbili bazę aż na pięć dni. Namioty ustawiono w szeregu i przeprowadzono krótki zwiad terenowy. Okazało się, że rzeka nie jest głęboka i można znaleźć dobre miejsca do mycia. Niedaleko obozu było miejskie kąpielisko, z którego chłopcy skwapliwie skorzystali.

Ponieważ na trasie przemarszu z powodu wielkiego upału nikt nie chciał jeść obiadu (rozkrojono tylko wielkiego 12-stokilowego arbuza), teraz rozpalono więc ognisko i pożywiano się kiełbaskami pieczonymi w ogniu. Zaraz po obiedzie i kilkuminutowej ciszy poobiedniej oboźny odgwizdał kolację. Tak oto, niemal całkowicie zgodnie z ramówką (odchylenie kilku godzin nie ma w tym momencie znaczenia), chłopcy zjedli oba posiłki w odstępie zaledwie paru minut. Na kolację była sałatka przygotowana przez Mikołaja Nowakowskiego. Wszystkim bardzo smakowała. 

 

Na trasie do Złotoryi, żar dosłownie lał się z nieba.

 

Na obiad wystarczył kilogramowy kawałek arbuza.

W trakcie posiłku nadjechali Zawiszacy, Kaczor i Lech, którzy przywieźli ze sobą Lesława i małego Lesia. Lesław miał zmienić Szwejka na stanowisku komendanta obozu. Harcerzy odwiedzili także inni Zawiszacy: Żaku i Radek.

Przy ognisku bardzo długo dyskutowano na temat przyszłorocznej akcji poborowej. Każdy mógł powiedzieć, co jego zdaniem byłoby zachętą dla chłopców w ich szkołach. Każdy także przypomniał jak sam został „zwerbowany" do Drużyny. Na zakończenie tego roboczego ogniska zmówiono modlitwę za Zyga.

tekst - Piotr Drzazga, Marek Marczak, Lech Najbauer 
zdjęcia -  Marek Gajdziński, Piotr Drzazga