Podczas jubileuszu stulecia zapomnieliśmy – wszyscy, a zwłaszcza Zawiszacy z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, powinniśmy mocno uderzyć się w piersi – o Zbigniewie Stoku (1924-1990). Niewątpliwie najwybitniejszym obok Staszka Korwina instruktorze powojennej Szesnastki. Człowieku cieszącym się wśród harcerzy ogromnym autorytetem, który swym działaniem doprowadził do tego, że znów mogliśmy z czystym sumieniem śpiewać: ”harcerzy jest nas ponad stu”. Być może moje wspomnienie nie jest w pełni obiektywnie,  może trochę starsi koledzy bardziej krytycznie oceniają Go niż ja, 12-letni w chwili poznania Stoka chłopiec. Faktem jednak jest, ze zwracali się do Niego „Generale” (my mówiliśmy z uszanowaniem druhu komendancie) i nie było w tym określeniu cienia ironii...

Z dh. Stokiem, w życiu prywatnym aktorem i reżyserem, miałem do czynienia bardzo krótko – praktycznie od 1960 do 1962 r., byłem z nim na dwóch obozach w Saminie i Karwieńskich Błotach. Później przez jakiś czas tylko nominalnie prowadził szczep, wreszcie zrezygnował nie był bowiem w stanie pogodzić harcerstwa z funkcją dyrektora teatru w Zielonej Górze, którą objął  w tym czasie. Po kilku latach wyemigrował, zamieszkał w Zurychu, gdzie założył działający chyba do dziś Theater Stok.

Autorytet Stoka wynikał w pewnym stopniu z jego życiorysu. Wiedzieliśmy, że walczył w Powstaniu Warszawskim, co przynajmniej w mojej AK-owskiej rodzinie było ogromną nobilitacją – pamiętam z dzieciństwa, że wszystkie imieniny i inne domowe uroczystości obowiązkowo musiały zakończyć się ostrą dyskusją na temat sensu ogłoszenia Godziny W, wspominaniem walk i poległych kolegów oraz śpiewaniem powstańczych piosenek. Wiedzieliśmy, że po wojnie uciekł na Zachód w obawie przed aresztowaniem. Krążyły słuchy, że podobno zaciągnął się parę lat do Legii Cudzoziemskiej, aby utrzymać żonę oraz syna Witolda („Tola”), późniejszego instruktora drużyny, a po powrocie do Polski i  Szesnastki z dnia na dzień odstawił alkohol i papierosy, od których wcześniej nie stronił. Poza tym był związany z teatrem i filmem o czym marzyli w owym czasie wszyscy młodzi Polacy. Lekką rączką przekazał drużynie swoje spore honorarium za wyreżyserowanie widowiska historycznego na polach Grunwaldu  w 550 rocznicę bitwy, w którym uczestniczyliśmy: jako drobny blondynek robiłem za Ziemowita, kto odstawiał Piasta i Rzepichę już nie pamiętam.

Druh Stok miał jednak przede wszystkim ogromny talent pedagogiczny, pozwalający nawiązać bardzo bliski kontakt  z podopiecznymi. Rzadko zdarzało Mu się opieprzać winowajców, jeszcze rzadziej stosował kary. ”Mam gołębie serce” – to jego ulubione powiedzenie. Na ogół zawstydzał delikwentów, wyjaśniając niestosowność postępowania. A także odbywał z nimi poważne rozmowy. Kiedy śpiewam „Gdy na rozmówkę wezwie cię...”. zawsze wspominam Stoka. Nie potrafię powiedzieć jak skuteczne były te rozmowy. Znam jednak człowieka, który twierdzi, że pod wpływem usłyszanych argumentów zmienił swoje podejście do życia i osiągnął znaczący sukces zawodowy. Jedną z takich rozmów przeprowadził Stok ze mną. Miała ona jednak zupełnie inny charakter, niż pozostałe.

Do 16 WDH trafiłem przypadkiem, nie byłem bowiem uczniem żadnej ze szkół, w których działała drużyna. Po prostu tuż przed wakacjami w 1960 r. zwaliły się jakieś rodzinne plany wyjazdowe i okazało się, że w lipcu rodzice nie mają ze mną co zrobić. – Zatelefonuj do druha Stoka, może weźmie Janusza na obóz – doradziła Mamie moja ciotka, której syn, Wojtek Wierzbicki, do Szesnastki należał. Mama ze Stokiem się skontaktowała, ten jednak stanowczo odmówił. Wyjaśnił, że obóz harcerski, zwłaszcza tej drużyny, to nie kolonia, lecz coś znacznie poważniejszego i nie ma sensu, żeby drużyna zajmowała się kimś, kto po miesiącu prawdopodobnie się z nią rozstanie. Uległ dopiero po wysłuchaniu błagań i poważnych argumentów: o udziale Mamy w Powstaniu i harcerskiej przeszłości - przed wojną była przyboczną w „Czarnej Trójce”, drużynie z liceum Słowackiego, prowadzonej przez Zofię Zakrzewską, pierwszą naczelniczkę ZHP po reaktywacji w 1957 r.

Tu  anegdotka o największej przykrości, która mnie w Szesnastce spotkała. Na przedobozową zbiórkę jechałem już w mundurze, niestety niekompletnym: nie miałem krajki, bo sprowadzony z Łowicza zapas właśnie się wyczerpał (udało mi się pożyczyć ją pod koniec obozu od wyjeżdżającego wcześniej Marka Wronkowskiego i mam ją do dziś). Drugim problemem były w owym czasie kostki: większość z nas nosiła samodziały, wykonane z naszytych na czerwony pasek połówek ziarenek fasoli. W tramwaju jakaś pani na mój widok uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała: widzę, że należysz do zastępu fasolek... Poczułem się zdołowany, jak nigdy w życiu.

Na obozie odbył się bieg na młodzika. Zaopatrzony przez rodziców  w wepchnięty do plecaka jakiś przedwojenny podręcznik dla harcerzy, mocno się obyłem i uzyskałem jeden z najlepszych wyników. A bieg był ostry i odsiew spory. Wówczas powstał problem, co ze mną zrobić. Ktoś przypomniał sobie bowiem, że wg jakiś regulaminów, czy może szesnastkowych zwyczajów, krzyż można było otrzymać dopiero po bodaj  półrocznym pobycie w harcerstwie. Ja zaś byłem tylko miesiąc. Wówczas odbyłem ową rozmowę ze Stokiem. Usiedliśmy po wieczornym apelu na brzegu jeziora, druh komendant odpytał mnie o rodzinę, szkołę, zainteresowania i życiowe plany, po czym oświadczył: - Złożysz przyrzeczenie razem z innymi Wziąłem cię na obóz tylko ze względu na twoją Mamę. Obserwowałem uważnie, bo byłem przekonany, że popełniłem błąd. Teraz widzę, że się pomyliłem. Przepraszam...

Byłem zaszokowany. Uwielbiany i podziwiany Generał przeprosił mnie, szeregowca, 12-letniego gówniarza. Kto wie, czy to właśnie nie dzięki tym przeprosinom moja przygoda z Szesnastką trwała nie miesiąc, lecz osiem lat. Stanowczo odmawiałem szkolnym kolegom z liceum Hoffmanowej namawiającym mnie abym przeniósł się do działającej na terenie tej szkoły 80 WDH im. Chrobrego. Drużyny o pięknej okupacyjnej i powstańczej karcie,  założonej w połowie lat 30-tych i prowadzonej w dużym stopniu przez instruktorów wychowanych w Szesnastce, Przejęła ona od nas nie tylko łowicką krajkę o bardzo zbliżonym wzorze, lecz również choinkę, a nawet menażkę.

Janusz Pac

Sonet o zuryskim cmentarzu
hm. Jan Stanisław Skorupski

Dawno zapomniani lecz jacy!?
na cmentarzu Sihlfeld w Zurychu
spoczęli na wieczność po cichu
zagubieni w świecie Polacy

Andrzej Towiański – znany mistyk
Zbigniew Stok – aktor modernista
mówią o nim że dadaista
choć nie pasuje do statystyk

Theater Stok do dziś istnieje
dość często w nim występowałem
wspominam czule przeszłe dzieje

Gottfried Keller – przyjaciel Polski
już kiedyś o nim napisałem
że lubił wino i był swojski

hm. Jan Stanisław Skorupski
Zurych, 1 listopada 2008

Grób Zbigniewa Stoka na cmentarzu w Zurichu