Noc dnia pierwszego i dzień drugi

Nasza przygoda z Beskidem Sądeckim zaczęła się 10 listopada (czwartek), o godzinie 19:30 zbiórką na Dworcu Centralnym. Następnie wsiedliśmy w pociąg, którym jechaliśmy całą noc. Wczesnym rankiem znaleźliśmy się na stacji w Krynicy Zdroju. I wtedy się zaczęło. Najpierw (bez śniadania??) musieliśmy wejść na Krynicę-Jaworzno (i dopiero zjedliśmy śniadanie). Potem (już po „właściwych” górach) doszliśmy do Hali Łabowskiej (w kilka godzin). Tam, po burzliwej dyskusji, ustaliliśmy, że nie idziemy dalej, tylko śpimy tutaj, bo zaczynało się ściemniać (a chodzenie nocą po górach to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej). Tu spotkało nas miłe zaskoczenie: w tym samym schronisku nocował inny harcerz z Szesnastki (ćw. Maurycy Chronowski - były przyboczny "Sulimy"- przyp. red.) wraz ze swoją dziewczyną. Ale dość już o tym, przejdźmy do tego, co najbardziej nas wtedy interesowało - do OBIADU. Na obiad (a bardziej obiadokolację) był makaron z sosem bolognese (ugotowany przez Stacha, Bruna i Foksa). Nawet niezły. Kiedy nasza dzielna kadra wojowała z obiadem, my (reszta ZZ-tu) w oczekiwaniu graliśmy w „Socjologa” (super gra!). Tak minęło nam półtorej godziny, a potem następne pół na obiad. Potem położyliśmy się spać, bo rano czekał nas najtrudniejszy dzień...

wyw. Franek Uliński, zastępowy zastępu próbnego "Ibisy"

Dzień trzeci

Wstaliśmy rano, około 8. Na śniadanie zjedlismy to co zostało nam z kolacji z poprzedniego dnia. Szybka toaleta i wyszliśmy w trasę. Poprzedniego dnia nie pokonaliśmy całej zaplanowanej trasy, dlatego też dzisiaj musieliśmy nadrobić zaległości i dotrzeć do schroniska Przehyba. Dzień był mroźny wiało i padał śnieg, a mgła opadała z godziny na godzinę coraz niżej i niżej, aż w pewnym momencie całkowicie ograniczyła nam widoczność. Trasa zaplanowana na dzień dzisiejszy była dość męcząca i wymagająca. Wiodła ona bowiem przez góry, doliny i wzgórza. Robiliśmy częste przerwy na herbatkę i regeneracyjne ciasteczko. Mieliśmy w planach odwiedzenie sklepu w Rytrze oraz uzupełnienie produktów na obiad i kolacje. Po drodze do miasta odwiedziliśmy znajdujący się w pobliżu trasy grób żołnierza polskiego z czasów II wojny światowej. Kiedy przybyliśmy do miasta opuścił nas Foks (wyw. Aleksander Foks). Musiał wrócić do Warszawy z powodu złego samopoczucia (Foks miał zatrucie pokarmowe - złapane jeszcze w Warszawie; nie było to rozpowszechniane wśród reszty ekipy żeby "przypadkiem" kogoś nie rozbolał brzuch przed najtrudniejszym odcinkiem trasy - przyp. red.). Pożegnaliśmy go wszyscy razem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po uzupełnieniu zapasów i ponownym wejściu na trasę mieliśmy do pokonania około 15 km do schroniska na Przehybie, w którym planowaliśmy ostatni nocleg. Trasa była ciężka, miejscami bardzo stroma. W związku z tym że droga do celu była bardziej długa i wymagająca niż dnia poprzedniego, wędrowalismy także po zmroku i w śnieżycy. Było do przewidzenia, że się zgubimy i tak też się stało. Zboczyliśmy z trasy i gdyby nie GPS Stefana to nikłe szanse że dotarlibyśmy do schroniska przed nocą. Ale wszystko się udało i około godziny 18 zawitaliśmy do schroniska, co prawda zmęczeni i mokrzy, ale szczęśliwi. Na obiadokolację Stachu z Brunem przyrządzili pysznego kurczaka z kuskusem, a do tego herbata, którą zbyt obficie posłodziłem i wyszło na to, że pilismy cukier rozcieńczony z herbatą. Podczas reszty wieczoru siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy, aczkolwiek Leśny nie chciał się do nas przyznać i wieczór spędzał przygrywając na gitarze turystom. Później dołączył się do nich Ludwa i Franek (autorzy reszty relacji z tego wyjazdu - przyp. red.). Spać położyliśmy się po godzinie 22, ponieważ następnego dnia czekała nas długa podróż powrotna do stolicy. Co ciekawe, według przybocznego Stefana, złożenie naszej mapy zajmuje 5 minut, w związku z czym musieliśmy wstać wcześniej, aby się wyrobić. Jeszcze przed snem ustaliliśmy ze Stachem szczegóły jutrzejszej wędrówki i powrotu.

wyw. Tomasz Wieczorkiewicz, zastępowy zastępu próbnego

Dzień czwarty

Tego dnia rano wstaliśmy wcześniej (6:30), aby zdążyć poranny na PKS do Krakowa. Po ogarnięciu się zrobiliśmy ostatnią fotkę przy tablicy na schronisku ,,Na Przechybie" (upamiętniająca będącego kiedyś w tym miejscu Jana Pawła II) i ruszyliśmy w drogę przez śnieg sięgający ponad kostki, który spadł w nocy. Jako próbny zastępowy miałem prowadzić naszą grupę i iść na początku z mapą. W trakcie pobiłem swój rekord życiowy w upadkach i poślizgnięciach w górach (12 w ciągu trzech dni). Po mniej więcej dwóch godzinach doszliśmy do Szczawnicy. Czekając na autobus do Krakowa robiliśmy sobie kanapki i traciliśmy humory z każdym nadchodzącym na nasz przystanek pasażerem. Jak się okazało miał przyjechać po nas mały busik, a nie autokar jak powiedział "Leśny". Mieliśmy szczęście, bo akurat była odpowiednia liczba miejsc w busie (po dwóch przystankach - a było ich sporo - kierowca już nie przyjmował pasażerów - przyp. red.). Przez całą drogę do Krakowa graliśmy w "Kontakt". W Krakowie zjedliśmy obiad (dostaliśmy pakiet rodzinny Mc'Donalds). Koło 14:00 byliśmy już w pociągu. Siedliśmy w biznes klasie (na korytarzu w tłoku) i aż do Warszawy nic nie robiliśmy. W Warszawie skończyła się nasza przygoda i rozeszliśmy się do domów.

wyw. Ludwik Zawadzki, zastępowy zastępu próbnego 

zz

Cała ekipa (ZZ "Grunwaldu) od lewej: zast. wyw. Franek Uliński, zast. wyw. Ludwik Zawadzki ("Ludwa"), przyb. ćw. Bruno Zawadzki, zast. ćw. Timothy O'Neill, przyb. ćw. Stefan Kozłowski ("Diler"), zast. wyw. Tomasz Wieczorkiewicz, ćw. Piotr Aulak ("Komandos"), zast. ćw. Paweł Pruszko ("Kwadrat"), wyw. Aleksander Foks ("Foks"), przyb. ćw. Stanisław Otowski ("Leśny"). Zdjęcie robi druż. pwd. Stanisław Blicharski HO ("Stachu").