Już po raz trzeci Szesnastka zorganizowała Święto Pieczonego Ziemniaka w ramach akcji poborowej „SSS". Tym razem padło na Gimnazjum nr 14 im. Leopolda Staffa na ul. Barskiej. Ta wycieczka różniła się jednak od dwóch poprzednich.

Po pierwsze, chętnych klas było aż siedem! Nigdy jeszcze nie prowadziliśmy tak licznej grupy (161 osób plus wychowawcy). Po drugie, dotychczas wycieczki organizowaliśmy w czasie letnim, a zatem powrót przypadał jeszcze „za dnia", podczas, gdy obecnie ciemno zaczyna się robić już około 15:30. Po trzecie, w wycieczce brała udział jedna klasa druga zamiast jednej pierwszej, co trochę mieszało nasze plany poborowe. Po czwarte, na prośbę nauczycieli skróciliśmy program wycieczki tak, aby zdążyć do Warszawy na około 14:30. Nie odbyły się zatem wszystkie rutynowe zajęcia.

Ale nic to, jak mawiał Mały Rycerz, kiedy był już duży. Rozpoczęliśmy, przeprowadziliśmy, zakończyliśmy. A wyszło mniej więcej tak:

Wycieczkowa kolumna wyruszyła spod szkoły na Barskiej około 8:55. Pół godziny później wsiedliśmy w pociąg do Zalesia Górnego. Na razie załoga Szesnastki składała się ze Szwejka, Żółwia, Lecha i, gościnnie, Oli z 22 WDH. W Zalesiu dołączyli do nas Marek Odolański, Kuba i Lesław. Każdy z nas objął dowództwo nad jedną z klas i ruszyliśmy dobrze znanymi szlakami w kierunku Zimnych Dołów. Na trasach odbyły się tradycyjne gry terenowe na kanwie „dwóch proporców" (opaski przygotował Krzysiek Pasternak, a proporczyki Mikołaj Nowakowski).  

 

Ta klasa wygrała bez problemów

 

II D broniła się dzielnie

 

Mimo to Sandra pokonała liczną obronę i zdobyła ich proporzec

 

Honor II-giej D uratowała Agata odbijając utracony wcześniej proporzec

Potem wszystkie klasy przeszły spacerkiem na miejsca przeznaczone do palenia ognia. Zrezygnowaliśmy z zielników i teledysków, zatem jedynym punktem programu na zakończenie wycieczki było rozpalenie ognisk i upieczenie kiełbasek.

 

Apetyty dopisywały

 

Choć czasem było więcej dymu niż ognia

 

A czasem to nawet dymu nie było za dużo

 

A bywało też i tak, że o dym było trudno

 

Więc dmuchano na zimne

 

W końcu jednak wszystkim klasom udało się upiec kiełbaski

Pomimo, iż deszcz nie padał od kilku dni znalezienie suchego drewna nie było łatwe. Zmiany temperatur pomiędzy nocą i dniem spowodowały osiadanie gęstej rosy – wszystko, co mogliśmy użyć do rozpalenia ognisk było mokre. Nie zważając na to ułożyliśmy siedem pięknych stosików z tego, co się dało jako tako spreparować (kora brzozowa, trochę kolek i parę suchych gałęzi, które jednak zdołaliśmy wytropić) i po pół godzinie każdy z uczestników wycieczki mógł zajadać się własnoręcznie upieczoną kiełbaską.

Po posiłku rozpoczęliśmy planowy odwrót na z góry upatrzone pozycje. Każda z klas odmaszerowała na stację kolejową, gdzie rozdaliśmy pamiątkowe znaczki i dyplomy. Ponieważ ze względu na ograniczenie programu nie prowadziliśmy punktacji, nie przyznaliśmy dyplomu za zajęcie pierwszego miejsca. Ale i tak wszyscy byli zadowoleni, choć dawało się tez słyszeć głosy żalu, że wycieczka była taka krótka.

W pociągu rozdaliśmy chłopcom ulotki o Drużynie, zachęcając ich do zastanowienia się nad wstąpieniem w nasze szeregi. Od nowego tygodnia zaczynamy spotykać się z poszczególnymi klasami na godzinach wychowawczych, a już 23 listopada planujemy wycieczkę dla chłopaków ze Staffa. Zobaczymy, czy i tym razem będzie to sukces tej miary, co akcja w Staszicu i Szymańskim.

O 14:30 zakończyliśmy wycieczkę pod budynkiem szkoły. Niektórzy z nas za kilka godzin wyruszali na biwak hufca Klucz do Julinka. Ale to już temat na inną opowieść.

Lech Najbauer
zdjęcia: Marek Gajdziński