Zimowisko 16 WDH właśnie się skończyło, a zatem warto podsumować je z instruktorskiego punktu widzenia, póki jeszcze mamy w pamięci niedawne wydarzenia i atmosferę zimowego obozu.

Stawialiśmy sobie kilka celów wychowawczych i organizacyjnych. Jak zawsze, kilkudniowy wyjazd, odosobnienie i oderwanie od spraw codziennych, domu, szkoły i rodziny, sprzyja zwielokrotnieniu skuteczności oddziaływania wychowawczego i ułatwia budowanie Drużyny jako zwartego i silnego organizmu, którego podstawę stanowią zgrane zastępy. Sądzę, że wykorzystaliśmy część z nadarzającej się okazji, ale, co trzeba przyznać, nie wszystkie cele zrealizowaliśmy.

Najtrudniejszym zadaniem było oczywiście zaszczepienie i kultywowanie wśród harcerzy pewnych nawyków, które ułatwiają funkcjonowanie całości Drużyny, jak i indywidualnych harcerzy. Mają one aspekt ściśle wychowawczy, uczą mianowicie życia w zbiorowości, wyrabiają odruchy szacunku, tolerancji, kultury i tych wszystkich cech, które powodują, że młodzi ludzie, pełni temperamentu, ambicji i energii nie pozabijają się przy pierwszej sprzeczce albo próbie wywarcia na nich presji w postaci komendy, polecenia lub innego „zwrócenia uwagi". Trzeba przyznać, że dla pełniejszego zrealizowania tego celu przydałby się jeszcze jeden tydzień zimowiska. Zarówno dyscyplina, jak i inne pożądane w tym zakresie zachowania, zaczęły ugruntowywać się dopiero około czwartego dnia zimowiska. Nie chodzi już tylko o to, że coraz sprawniej przeprowadzano apele, że płynnie się meldowano, że porządek w pokojach utrzymywano na wzorowym poziomie. Przede wszystkim dało się odczuć wpasowanie chłopców w pewne szablony indywidualnych zachowań: po pewnym czasie rzadziej przerywali sobie w czasie rozmów, z odpowiednim szacunkiem podchodzili do siebie nawzajem i do innych osób (w tym kadry), z większym namaszczeniem uczestniczyli w obrzędach zimowiskowych. Plan dnia był w miarę stały i w tym miejscu należą się podziękowania dla Mikołaja Nowakowskiego, który jako oboźny wyregulował wszystkie zegarki tak, że zajęcia powtarzalne niemal zawsze rozpoczynały się o wyznaczonych porach. Nie z każdą formą wykonywania przez niego obowiązków oboźnego można było się zgodzić, ale trzeba przyznać, że efekt końcowy był zadowalający.

Stosunkowo łatwo udało się wyrobić w chłopcach pożądane podejście do innych harcerzy, kolegów z własnego i innych zastępów (poza jedną drobną bójką nie doszło do drastyczniejszych incydentów). Gorzej jednak wyszła nam próba wyczulenia chłopców na potrzeby innych osób, spoza naszego grona. Zaplanowaliśmy dzień zastępu, w którym chłopcy realizowaliby drobne akty służby wobec mieszkańców wsi. Nie osiągnęliśmy jednak spodziewanych rezultatów. Identyfikacja pola służby odbyła się w zasadzie nie w przewidzianym terminie (niedziela), lecz dopiero tuż przed podjęciem zadania (wtorek). Efektem takiego podejścia była mała skuteczność zarówno samej służby, jak i jej wychowawczego oddziaływania. Po prostu – większość zastępów poszła na łatwiznę i zrealizowała zadania proste i nie stawiające większych wymagań, które w dodatku z powodzeniem mógł wykonać ktoś inny. Choć służba dla szerszego grona osób (np. skucie lodu na schodach do szkoły) była ważna, to niemal w ogóle nie podjęto się zadania polegającego na pomocy indywidualnym osobom, zabrakło kontaktu z potrzebującymi, tego, co w istocie stanowi o doniosłości i użyteczności naszej służby – nie było nas tam, gdzie naprawdę moglibyśmy być potrzebni jako jedyni, niosący wsparcie. Ładnie opowiedział o tym Krzysztof Pasternak w swojej gawędzie na jednym z kominków.

Udało nam się, jak sądzę, w przystępny sposób odnieść się do tak istotnego aspektu obozowego życia, jakim jest warstwa religijna. Pomijając udział we Mszy Św. w niedzielę, prowadziliśmy zwyczaj codziennego czytania Pisma Św. Zawsze przed śniadaniem czytaliśmy fragment ewangelii przewidziany na ten dzień. Aby wzmóc rangę tego obrzędu, który na stałe wrósł w program każdego dnia (nie wyłączając ostatniego), fragmenty Pisma Św. czytał komendant (czyli ja). Należy zauważyć odpowiednie podejście chłopców do tych kilku minut zadumy i modlitwy i pochwalić ich godną postawę. A trzeba pamiętać, że są wśród nas nie tylko katolicy. Tym większe zadowolenie budzi tolerancja i duch wspólnoty, jaką tworzyliśmy. 

 

Przed każdym śniadaniem

 

czytanie Pisma Świętego

Słabo wypadła realizacja celu, jaki stawialiśmy sobie w kontekście wykształcenia w harcerzach poczucia współodpowiedzialności za zimowisko i odpowiedzialności za powierzone im zadania. O ile wewnątrz zastępów postępowała integracja (o czym za chwilę), o tyle na zewnątrz nie zawsze zastępy wykazywały się odpowiednim stosunkiem do wykonywanych czynności. Przykładem są tu opisane już powyżej akty służby, ale także gry przygotowywane przez zastępy. Zastępowi już na dwa tygodnie przed zimowiskiem wiedzieli, jakiego rodzaju grę będą musiały przygotować. Chodziło o doskonalenie poszczególnych technik harcerskich. Niestety, większość gier była montowana ad hoc, co odbijało się na ich atrakcyjności, przejrzystości i aspekcie szkoleniowym. Za jedną z bardziej udanych uznano grę przyrodoznawczo- terenoznawczą, zorganizowaną na trasie wycieczki na Wiktorówki; inną chwaloną przez harcerzy była z kolei gra nocna, w której chodziło tylko o zerwanie opaski przeciwnikowi (nie była to gra zawierająca jakiekolwiek elementy technik harcerskich). Większość gier była jednak „odwalana" byle jak i byle gdzie. Przykładem nieprzygotowanej gry była zimowa olimpiada. Przeszkody rozstawiono tak blisko siebie, że z przewidzianych na nią trzech godzin trwała jedynie półtorej. Ogólnie należy powiedzieć, że gry były nudne, często niezrozumiałe, przygotowane pobieżnie i bez większego polotu (brak fabuł, brak fantazji, słabe zabezpieczenie rekwizytów).

Ów brak fantazji jest dość symptomatyczny dla całości naszych zimowiskowych zajęć, zwłaszcza na tle wyczynów, jakich dokonywały harcerki. Zorganizowały m.in. kominek z ciekawym człowiekiem, na który zaprosiły ratownika TOPR. Z ich relacji wynika, że był to niezwykle pouczający i inspirujący wieczór. Innym razem odbyły wyjazd na festiwal kultury góralskiej, który przybliżył harcerkom folklor Podhala i innych górskich rejonów (mianowicie Ukrainy). Tego polotu i korzystania z obfitości oferty kulturalno- szkoleniowej zabrakło na zimowisku harcerzy. Szkoda, można było nieco lepiej wykorzystać walory regionu i zaszczepić w chłopcach ciekawość w odkrywaniu nowych obszarów wiedzy i umiejętności. Nie wykorzystano także możliwości krajoznawczych w stopniu, w jakim miało to miejsce chociażby na zeszłorocznym zimowisku z Łagowie. Namiastkę stanowiła prelekcja przewodnika PTTK, wygłoszona w autokarze w drodze na Słowację i z powrotem. Ale była to tylko drobna, zresztą niezbyt efektywna, próba. Jaśniejszym punktem pozostaje natomiast wyprawa w Pieniny pod kierownictwem Pawła Burakowskiego, który zabrał ze sobą osoby nie posiadające paszportów, podczas gdy reszta zimowiska pojechała zwiedzać jaskinie na Słowacji.

Warto podkreślić zaangażowanie zastępów w wykonywanie obowiązków służbowych na kwaterze. Zastęp kuchenny, przygotowujący jadalnię i sprzątający ją po posiłkach i zastęp porządkowy, sprzątający korytarz i schody, wykonywały zadania niemal zawsze wzorowo. Taka służba nie wymagała oczywiście żadnych przygotowań, opierała się raczej na instynkcie niż intelekcie i wysiłku organizacyjnym. Niemniej warto odnotować, że stała na wysokim poziomie.

Ważnym i znamiennym dla tego zimowiska elementem programowym było zaszczepienie mody na zdobywanie sprawności. Nie zdobyto ich aż tak wiele, ale warto podkreślić, że najbardziej ambitny harcerz zimowiska mógł poszczycić się aż sześcioma sprawnościami, a sporo emocji i ciekawości budziły wymagania zawarte w książeczce sprawności. Niektóre sprawności zdobywano indywidualnie (milczek, gimnastyk, przyjaciel Tatr – nowa sprawność wprowadzona przez Pawła Burakowskiego), niektóre w zastępie lub w grupie wypadowej (eskimos, łazik). Młodzi harcerze (zwłaszcza z zastępów Żubry i Szopy) dali świetny przykład ambicji i woli walki. Szkoda, że cechy te nie stały się powszechne wśród harcerzy starszych, którzy mogli z łatwością zdobyć szereg nowych sprawności.

Przejdźmy teraz do kwestii organizacyjnych. Była już o tym pobieżnie mowa. Warto jednak powtórzyć, że dało się wyraźnie zauważyć postępujący proces integracji wewnątrz zastępów, zwłaszcza w plutonie I i III, które do tej pory nie pracowały zastępami, lecz całością. Oczywiście, nie można przewidzieć na ile nawyki wyrobione podczas tygodniowego zimowiska przetrwają w ciągu roku szkolnego. Ale nie należy zapominać, że Szopy, Jeże, czy Wilki do tej pory nie wyjeżdżały poza Warszawę jako zastępy, a mimo tego, dały sobie świetnie radę. Zgranie zastępów, koleżeństwo zastępowych (no, może z pewnym drobnym wyjątkiem) i poczucie współodpowiedzialności za sukces zastępu w rywalizacji z pozostałymi dały dobre efekty i zasługują na pochwałę. Niemniejszą rangę miało oczywiście zintegrowanie zastępów z II Plutonu, zwłaszcza poborowych Żubrów, które zresztą nieoczekiwanie zwyciężyły w rywalizacji między zastępami. Pozostałe zastępy, w tym zmontowany ad hoc zastęp Borsuki, wykazały się odpowiednim stopniem zgrania i wewnętrznej spójności. Kształceniu zastępowych sprzyjały cowieczorne rady zimowiska, na których omawialiśmy punktację, gry przygotowane przez zastępy i służby. Planowaliśmy też dzień kolejny. Rady były świetnym przykładem wyczuwania i relacjonowania potrzeb i nastrojów w zastępach przez ich wodzów. Stosunki między zastępowymi były na ogół poprawne, więcej można by zarzucić ich podejściu do oboźnego. Zastępowi wykazali sporo inwencji w planowaniu pewnych wspólnych elementów zimowiska (np. kinderbal). Szkoda, że nie przełożyło się to na przygotowane przez ich zastępy gry i wykonywaną służbę.

Sądzę, że w tej refleksji można pominąć takie cele, jak zwiększenie tężyzny fizycznej, uodpornienie na stres, czy wyrabiane charakteru, a to dlatego, iż są to kwestie indywidualne i efekty trudno zaobserwować w ciągu zaledwie siedmiu dni zimowiska. Wypada jedynie wierzyć, że po powrocie do domu harcerze, zwłaszcza najmłodsi, będą twardsi, dzielniejsi i bardziej pewni siebie. Dotyczy to zwłaszcza zdobywców Trzech Koron, którzy trud wędrówki przypłacili wieloma sińcami, gliną na spodniach i butach oraz koniecznością spożycia zimnego obiadu.

Nie bardzo wiadomo, jak podejść do kwestii rozśpiewania zimowiska: czy jako elementu wychowawczego czy raczej organizacyjnego. Faktem jest, że nie wypalił pomysł prowadzenia obozowej listy przebojów. Zastępowi nie pamiętali o zbieraniu głosów na poszczególne piosenki, a i sami harcerze nie wykazywali się szczególną inicjatywą w tym kierunku. Jednocześnie jednak tablica rozkazów, znajdująca się na I piętrze naszej kwatery, zapełniona była tekstami piosenek, które każdy mógł sobie spisać. Śpiewaliśmy sporo nowych utworów, a także takich, które zapomniano w Drużynie jakieś 15 czy 20 lat temu. Jedną z bardziej poczytnych książek, krążących od zastępu do zastępu, był śpiewnik „Ognik". Kulminacją rozbudzenia ducha wokalnego i artystycznego chłopców był kinderbal, na którym śpiewano własne piosenki lub przeróbki znanych harcerskich i szesnastkowych szlagierów. Była to świetna zabawa, w której każdy niemal harcerz wziął aktywny udział, jakże inna od monotonnych i nieprzygotowanych scenek, które ostatnimi czasy bywały prezentowane na obozowych ogniskach i zimowiskowych kominkach. Inspiracja i ogólne kierownictwo artystyczne Pawła Burakowskiego przyniosły bardzo dobre efekty. Jeszcze w drodze powrotnej (w czasie której, nota bene, zorganizowano turniej szachowy) chłopcy śpiewali kominkowe piosenki, choć także i te zaprezentowane na kindebalu, a nawet takie, których w ogóle nie śpiewaliśmy, choć były tego warte (np. szanty). 

 

Kinderbal - Zespół "Viader"

 

Boysband - "Dla Agaty"

Pod względem szkoleniowym należy odnotować raczej mało sukcesów. Przeprowadzono co prawda klasyczny bieg „Formuła 1", ale już gry z wykorzystaniem technik nie wypaliły (o czym mowa powyżej), więc w zasadzie poborowi nie mieli okazji przekonać się o przydatności pewnych umiejętności w praktyce, ani poćwiczyć ich stosowania. O nieprzygotowaniu szeregowych świadczy odpowiedź, jakiej jeden z nich udzielił na pytanie o różnicę między busolą i kompasem; powiedział mianowicie, że busola tym się różni od kompasu, że jest elektryczna.

Na koniec warto kilka słów poświęcić pewnym obiektywnym, a więc niezależnym od nas elementom zimowiska, które w pewien sposób wpłynęły na jego przebieg lub atmosferę. Przede wszystkim – zawiodła nas pogoda. Nie spodziewaliśmy się, że po kilku tygodniach mrozów temperatura skoczy nagle do 10 stopni powyżej zera. Gdzie jak gdzie, ale w Tatrach można było oczekiwać bardziej polarnych warunków. Tymczasem śnieg zaczął topnieć, co utrudniało zarówno te kilka krótkich wycieczek w góry, jak i realizację części zajęć (np. nie odbył się konkurs budowy sań i zjazdy na „byle czym"). Nasze przygnębienie może być o tyle większe, że po powrocie do Warszawy dowiedzieliśmy się, iż w Zakopanem wreszcie spadł śnieg. Wkrótce i w Warszawie zrobiło się biało, a temperatura spadła poniżej zera. Oczywiście nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, co byłoby dla nas lepsze: roztopy, które jednak w górach miały nieco inny efekt, niż w mieście, czy śnieżyce, które być może uniemożliwiłyby nam odbycie zaplanowanych wycieczek, czy choćby wykorzystanie autokaru. Tak czy inaczej, miejmy nadzieję, że kolejne zimowisko będzie zimowiskiem nie tylko z nazwy, ale też „z aury".

Inną nieprzyjemnością, na jaką zostaliśmy narażeni, były kłopoty z wykorzystanie, pieniędzy wpłaconych na książeczkę PKO. Dnia 1 lutego wprowadzono w tym banku limit dziennych wypłat do wysokości 1000 złotych. Nasze potrzeby były oczywiście większe i mieliśmy stosowne pokrycie na książeczce, jednak idiotyczna regulacja kierownictwa banku (i to w środku ferii zimowych!!!) spowodowała, że musieliśmy korzystać z prywatnych oszczędności instruktorów oraz kwot zebranych w trybie alarmowym w Warszawie i przekazanych na osobisty rachunek komendanta. W tym miejscu należą się podziękowania dla tych, którzy zorganizowali szybkie transfery pieniędzy i udzielili krótkoterminowych pożyczek, mianowicie Andrzejowi Karwanowi, jego mamie Pani Zofii Karwan, Pawłowi i Alicji Burakowskim, Leszkowi Białachowi z zarządu Okręgu Mazowieckiego ZHR oraz, last but not least, mojej żonie. Nauczka na przyszłość: omijać PKO BP z daleka!

Ostatnia pozycja z tego jednak dość krótkiego katalogu nieprzyjemności jest związana z postawą gospodyni kwatery harcerek. Trzeba powiedzieć, że kwatera harcerzy była zarządzana i prowadzona wzorowo. Mili gospodarze nie wnosili do nas nigdy żadnych pretensji i na zakończenie powiedzieli, że po raz pierwszy mieli do czynienia z tak dobrze zorganizowaną i zdyscyplinowaną grupą młodzieży (oczywiście, potraktujmy to raczej jako zachętę, niż rzeczywistą ocenę). Jednak harcerki trafiły na znacznie mniej tolerancyjną gospodynię. Na początku zimowiska można jeszcze było zrozumieć jej irytację spowodowaną nocnymi wyjściami z kwatery (obrzęd „chustowania" i nocny harc), ale takie niedogodności, jak niezamykające się toalety, brak kluczy do pokojów (przynajmniej kadry), zepsute drzwi do pokojów i do kwatery, słabnący z dnia na dzień poziom wyżywienie, przekleństwa rzucane w obecności młodych harcerek, czy wreszcie końcowy akord „współpracy" z harcerkami, wyrzucenie ich z kwatery na godzinę przed planowanym jej opuszczeniem, były doprawdy zbyt daleko idące. Jest to kwestia z jednej strony odpowiedniego ułożenia stosunków z gospodarzem kwatery, jednak nie bez znaczenia pozostaje jego kultura osobista i zwykła ludzka uczciwość. Tych dwóch cech zabrakło właścicielce kwatery harcerek.

Żeby nie kończyć w minorowym nastroju powiedzmy jeszcze, że nam współpraca z harcerkami układała się znakomicie. Zwłaszcza nowe w naszym kręgu harcerki z Czarnej Jedynki budziły żywe zainteresowanie starszych chłopców, przez co „nasze" dziewczyny mogły czuć się nieco niekomfortowo. Warto zastanowić się nad kolejnym wspólnym wyjazdem, może biwakiem, może wycieczką, może Dniem Myśli Braterskiej, choć pewnie raczej nie obozem letnim, który z wielu względów powinien mieć w tym roku charakter samodzielnego i całkowicie męskiego (nie oznacza to, że nie możemy myśleć o wspólnym obozie wędrownym czy spływie, albo o odwiedzinach w czasie święta obozu).

Kończąc tę refleksję pozimowiskową raz jeszcze dziękuję wszystkim uczestnikom, instruktorom, współpracownikom, osobom, które wydatnie wsparły jego organizację, choć same pojechać nie mogły. Dziękuję zastępowym i funkcyjnym, w tym Mikołajowi Nowakowskiem i Krzysztofowi Pasternakowi. Szczególnie dziękuję Andrzejowi Karwanowi za przygotowanie gospodarcze i formalne zimowiska, Markowi Gajdzińskiemu i Lesławowi Kuczyńskiemu za pomoc w przygotowaniu programowym i metodycznym oraz Pawłowi Burakowskiemu za stojącą na najwyższym poziomie służbę kwatermistrzowską i oprawę muzyczną zimowiska. Dziękuję także instruktorkom, Ewelinie Szymańskiej, Agacie Utratnej (jeszcze nie instruktorka, ale pełniąca taką funkcję) i Aleksandrze Fink-Finowickiej za odpowiedzialne poprowadzenie swoich programów i dobrą współpracę z harcerzami. Wielkim przegranym tegorocznego zimowiska był Alek Kućma, zastępowy Kruków, który przygotowywał się do wyjazdu bardzo wytrwale, jednak ze względu na chorobę nie mógł z nami pojechać. Mam wszakże nadzieję, że stawi się na naszych obozach letnich i kolejnych zimowiskach.

Czuwaj!
Szesnastka-klaw boys!

phm. Lech Najbauer HR
komendant LII zimowiska 16 WDH

Zdjęcia: Paweł Burakowski, Lech Najbauer