W dniu 16 maja 2004 r. przeprowadzona została akcja zarobkowa dla III Plutonu polegająca na organizacji kilku przeszkód dla rodzin holenderskich biznesmenów biorących udział w wiosennym rajdzie samochodowym.

Zbiórka miała mieć miejsce o godzinie 8.30 na osiedlu Górczewska, gdyby nie fakt, że zamiast sześciu oczekiwanych przeze mnie harcerzy zjawiło się ledwie trzech i to o 8.00 rano pod moim oknem. Niemożliwym było przeprowadzenie akcji we czwórkę, dlatego podjąłem decyzję o obdzwonieniu osobiście (nie telefonicznie) wszystkich tych, którzy deklarowali, że się zjawią. Cała podróż z Woli na Ochotę i z powrotem jest objęta klauzulą tajności. W bardzo krótkim czasie znaleźliśmy się pod drzwiami druha mł. Igora Blocha i druha mł. Piotra Bogdanowia. Igor nie odpowiadał na roztaczający się w jego mieszkaniu dźwięk domofonu, natomiast Piotrek okazało się, że był na miejscu umówionym przez zastępowego, ale nikogo nie zastał. Tak więc razem z Piotrkiem, Karolem, Jackiem i Ignacym było nas pięciu, zacząłem myśleć skąd wynaleźć jeszcze jedną osobę, a że wiedziałem gdzie mieszka Michał Lenart z I Plutonu i znalem już trochę jego rodziców pomyślałem, że można spróbować szczęścia u niego i tak też się stało – Michał mnie nie zawiódł. Nie przedłużając, miałem swoją szóstkę. Popędziliśmy do mnie do domu z małymi akrobacjami w stylu Hołowczyca po rzeczy potrzebne do przeprowadzenia akcji i wsiedliśmy w tramwaj. Już po pierwszych dwóch przystankach udało się nam przypomnieć (dokładnie Jackowi), że zapomniałem wziąć bandaży na przeszkodę z rozciętym palcem. Tak, więc biegłem, biegłem i biegłem do domu po bandaże, a potem biegłem i biegłem jak Forest Gump pół trasy na osiedle Górczewska, bo była niedziela, a w niedzielę mało co kursuje często. Gdy dotarłem na miejsce, z wcześniejszym zawiadomieniem Lesia, że się spóźnimy (tak przy okazji, Lesio umówił się że wyjdzie po nas na przystanek w Zaborowie o 9.30 a była 9.35, gdy zadzwonił do mnie z informacją że już zaraz po nas wyjeżdża) okazało się, że autobus będzie za niemal godzinę. Zadzwoniłem znów do Lesława, który powiedział, że przyjedzie po część z nas samochodem, żeby przygotować punkty.

I tak tez się stało. Lesław wziął do swojej zgrabnej pandy (taki samochód) 3 chłopaków i mnie. Dwóch pozostałych – Ignacy i Piotrek pojechali autobusem. Gdy dotarliśmy na miejsce do Pilaszkowa, natychmiast przystąpiliśmy do planowania i ustalania taktyki: jak i gdzie kogo puszczać i jak się z nimi porozumieć, bowiem rodziny Holendrów nie mówiły podobno po polsku – jedynie po angielsku i niemiecku, stąd dwujęzyczne ulotki robione specjalnie na tą akcję. Teren był mały i urokliwy, z pięknym pałacykiem w tle, a po rozstawieniu przeszkód (rzut oszczepem na odległość, strzał z pistoletu do celu, bandażowanie skaleczonego palca oraz marsz na azymut) mieliśmy chwilę na poćwiczenie języka. Rodziny docierały w różnym tempie, po dwie najczęściej, najpierw czekał wszystkich mały poczęstunek (kanapeczki, jogurciki, jabłuszka itp.), a potem chętni uczestniczyli w naszym biegu, na koniec zaś pozostało im zwiedzanie muzeum znajdującego się w pałacyku w Pilaszkowie i pobliskiego muzeum pojazdów konnych (powozownia). Okazało się, że wielu z Holendrów mówiło coś tam po polsku, ale doszliśmy do wniosku, że najzabawniejsza była młodzież studencka z Holandii: nie znali języka (tak deklarowali), ale takie wyrazy, jak „cholera" i pokrewne znane im były dobrze. Podczas akcji poczęstowano nas kanapkami, piciem i jogurtem, a na koniec jeszcze włożono na nasze wątłe barki obowiązek zajęcia się jedzeniem, które pozostało po akcji. Na ten koniec czekaliśmy jednak długo, bo ostatnia z rodzin stwierdziła, że najpierw obejrzy muzeum w pałacu i zmuszeni byliśmy czekać, żeby nie robić wsi (polskiej). Gdy wreszcie opuścili pałacyk i weszli na nasz tor przeszkód, szybciutko ich obsłużyliśmy, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia z naszą zdobyczą, o którą walczyliśmy przez 7 godzin, i wróciliśmy do domu.

Wyjazd był bardzo pouczający, wielu z harcerzy po raz pierwszy mogło pogadać po angielsku w prawdziwym świecie, a nie tylko na lekcji. Sam też stwierdziłem, że to całkiem fajne doświadczenie i warto się uczyć języków obcych

Podziękowania dla Druha szer. Michała Lenarta za pomoc w przeprowadzeniu akcji.

HO Mikołaj Nowakowski